Hej!
Jeden człowiek, jeden cel, jedna misja,
Jedno serce, jedna dusza, tylko jedno rozwiązanie,
Jeden błysk światła, tak, jeden Bóg, jedna wizja!Jedno ciało, jedna kość, jedna prawdziwa religia,
Jeden głos, jedna nadzieja, jedna prawdziwa decyzja.
Daj mi tę jedną wizję!
Te słowa,
to brzmienie,
i jedyny w swoim rodzaju głos, czyli wokalista zespołu Quenn – Freddie Mercury. Niesamowity muzyk i jednocześnie skandalista. Dziś zapraszam na luźną gawędę na temat trzech opowieści o człowieku – który niczym na dysku twardym – zapisał się w moim umyśle, intrygując, oburzając, a przede wszystkim poruszając swoją muzyką i tekstami. Uprzedzam, że wpis jest długi, także można sobie zrobić kawę albo herbatę i dopiero wtedy zasiąść do czytania.
Zacznę od filmu „Bohemian” Rhapsody”, potem przejdę do Lesley-Ann Jones i jej dzieła „Freddie Mercury: Biografia definitywna”, by zakończyć refleksją na temat książki Jima Huttona, zatytułowanej „Freddie Mercury i ja”.
„Bohemian Rhapsody” – produkcja filmowa na wielką skalę, ale czy rzeczywiście wielka?
Moje pierwsze wrażenia
Zaraz po Wszystkich Świętych i Zaduszkach, czyli 3-go listopada udałam się do kina, by obejrzeć film „Bohemian Rhapsody”. A jako, że było to tuż po polskiej premierze, sala kinowa pękała w szwach. Przekrój wiekowy widzów: od nastolatków począwszy na emerytach kończąc. Pod tym względem produkcja okazała się ponadczasowa.
Natomiast sam film jest według mnie wizją, piękną wizją reżysera Bryana Singera, pokazującą drogę zespołu Queen na szczyty, a także upór i wewnętrzne przekonanie bohaterów, że to co robią jest doskonałe. Zresztą, zgodnie z prawdą… To opowieść przede wszystkim o muzyce tworzonej przez cztery nietuzinkowe osobowości oraz o charyzmie i niezwykłej sile ducha wokalisty, czyli Freddiego Mercurego. Opowieść, która wprawdzie nie jest wierna faktom, ale za to porusza serca.
Film kończy się koncertem Live AID na Wembley, odwzorowanym bardzo realistycznie, z dopieszczeniem najdrobniejszych szczegółów. Patrząc na to, co dzieje się na dużym ekranie ma się wrażenie przebywania na scenie oraz za jej kulisami i oglądania koncertu na żywo. Rami Malek porusza się identycznie jak Freddie Mercury w 1985 roku. Niemal fizycznie można poczuć tę energię, która roznosiła artystów i która poruszyła do spontanicznej reakcji wielotysięczne tłumy słuchaczy. Efekt potęguje oryginalna muzyka, płynąca z kinowych głośników
Muszę przyznać, że dość nietypowo zachowywali się widzowie. Podczas seansu na sali panowała niesamowita wręcz cisza. Nie słychać było żadnych szeleszczących papierków, żadnego chrupania, i wreszcie żadnych dzwonków telefonu. Widać było skupienie tych wszystkich ludzi na muzyce i treści, którą niosła ze sobą opowiadana w filmie historia. Dreszcze przechodziły po plecach, niemal namacalnie czuło się charyzmę i moc Mercurego. Rami Malek, który wystąpił w roli wokalisty, znakomicie poradził sobie z wyzwaniem. Całkiem nieźle zagrali również odtwórcy ról pozostałych trzech członków zespołu, co ciekawe Bryan May pod względem wyglądu prawie niczym nie różnił się od oryginału.
Słabe punkty filmu „Bohemian Rhapsody”
Wg niektórych krytyków, postać lidera Queen została pokazana zbyt jednostronnie i nie do końca zgodnie z prawdą. Jako, że film jest w pewnym sensie symboliczną historią całego zespołu, miejsca na indywidualne przedstawienie wokalisty nie zostało zbyt wiele. Filmowy Freddie Mercury to przede wszystkim niesamowity showman i genialny muzyk, skupiony na swojej pracy. Człowiek, który wie do czego dąży. Jest nieco ekscentryczny, ma poczucie humoru, szybko zyskuje sobie sympatię innych ludzi. Rozczarowani poczuli się ci widzowie, którzy liczyli na to, że w fabule znajdą się także kontrowersyjne wątki z życia artysty. Pojawiły się głosy, że w tej produkcji zabrakło studium osobowości Mercurego, a przede wszystkim prawie wcale nie została zarysowana jego ciemna strona.
Dziwnie został przedstawiony rozpad zespołu. Rozpad, którego tak naprawdę nie było. Winę przypisano Paulowi Prenterowi, który namówił ponoć wokalistę do odejścia z grupy. Osobiście zaskoczyła mnie – choć i rozbawiła – scena, w której skruszony Freddie pragnie wrócić na łono zespołu. Rozmawia o tym z pozostałymi członkami grupy i prosi, żeby go znowu przyjęli. W odpowiedzi słyszy coś w stylu: wyjdź z pokoju, my się naradzimy i zdecydujemy co z tobą zrobić. Po jakimś czasie wzywają go z powrotem i łaskawie obwieszczają odpuszczenie win…
Losy zespołu, przedstawione w filmie niejednokrotnie nie zgadzają się z faktami. Zupełnie inaczej niż to miało miejsce w rzeczywistości, zostało przedstawione pierwsze spotkanie przyszłego wokalisty z pozostałymi członkami grupy, noszącej wtedy nazwę Smile. Również scena, w której Mercury poznaje Jima Huttona nijak ma się do prawdziwych zdarzeń. Całkowicie pominięta została w filmie Barbara Valentin, austriacka aktorka – ważna w życiu Mercurego – kochanka i przyjaciółka. Mocno za to został rozwinięty wątek Mary Austin, jako największej duchowej miłości w życiu Freddiego; nawet wtedy gdy swoje zainteresowania seksualne skierował w stronę mężczyzn. Zaś szalone i rozwiązłe życie artysty pokazano w sposób bardzo oszczędny i zachowawczy.
Podsumowanie
Historia przedstawiona w filmie urywa się na roku 1985, co ciekawe Mercury wie już o tym, że jest nosicielem wirusa HIV, mimo że w rzeczywistości nie był jeszcze tego faktu świadomy. Pominięte zostały późniejsze lata jego życia, w tym te najtrudniejsze, kiedy walczył z chorobą i słabością ciała.
Jednym z zarzutów w kierunku filmu jest to, że został on nakręcony całkowicie pod dyktando żyjących do dziś pozostałych trzech członków zespołu Queen. Że cenzura, jaką objęli produkcję nie pozwoliła na bardziej realne pokazanie życia i osobowości Mercurego. Z tego też powodu z roli słynnego wokalisty musiał zrezygnować Sacha Baron Cohen, który chciał pokazać Freddiego takim jakim był, bez owijania w bawełnę i unikania kontrowersyjnych tematów. W jego wykonaniu nie byłaby to laurkowa i grzeczna wizja artysty, lecz jej przeciwny biegun.
Nie da się zaprzeczyć, że film od samego początku miał przedstawiać w pozytywnym świetle dzieje zespołu Queen, skupiać się na muzyce i pozytywnych cechach bohaterów. Takie były założenia jego głównych współtwórców i one zostały zrealizowane. Zresztą, sam Freddie Mercury mocno oddzielał życie prywatne od zawodowego. Unikał dziennikarzy, nie lubił sensacyjnych plotek na swój temat. Owszem, przyznawał sobie prawo do takiego życia, jakie prowadził, ale jednocześnie uważał, że świat wcale nie musi znać związanych z nim szczegółów.
Dziennikarka Lesley-Ann Jones i jej książka „Freddie Mercury: Biografia definitywna”
W poszukiwaniu prawdy
I tym sposobem dochodzimy do kolejnej opowieści o wokaliście zespołu Queen, czyli do książki Lesley-Ann Jones. O tym – co pominięte zostało w filmie – można przeczytać właśnie tutaj. Od razu zaznaczę, że biografia została stworzona z ogromnym wyczuciem. Autorka starała się zachować obiektywizm, pisząc także o tych sprawach, które zwykle chowane były w cieniu. Jednak trzeba przyznać, że nie ma w tej książce przesadnego epatowania pikantnymi historiami czy infantylnego napawania się tematami z pogranicza kontrowersji i skandalu.
Lesley-Ann Jones podeszła do swojej pracy z ogromnym zaangażowaniem, odwiedziła miejsca związane z Mercurym, starała się dotrzeć do bliskich mu osób w celu uzyskania jak najbardziej wiarygodnych informacji. Jej celem była między innymi odpowiedź na pytanie: jakie rysy charakteru, czynniki, czy sytuacje sprawiły, że Freddie stał się tym, kim był. Zdecydowała się przedstawić postać artysty w sposób wielowymiarowy, podążając chronologicznie za kolejnymi wydarzeniami z jego życia.
***
Książka rozpoczyna się cytatem, słowami, które powiedział kiedyś Freddie do swojego asystenta, Petera Freestone:
Jeśli ma powstać książka o mnie, chcę żeby zawierała całą prawdę, dobrą i złą.
I tak też się dzieje. Autorka opisuje zarówno karierę muzyczną, jak i ekscentryczne życie prywatne Freddiego Mercurego. Wyjeżdża nawet do Zanzibaru, gdzie urodził się Farrokh Bulsara, tak bowiem brzmiało prawdziwe imię i nazwisko przyszłego wokalisty Queen. Tam zdobywa akt urodzenia artysty oraz umawia się na rozmowę z wciąż zamieszkującymi w tych rejonach członkami jego dalszej rodziny. Lesley-Ann Jones odwiedza również szkołę z internatem w Bombaju, gdzie Mercury spędził dziecięce i młodzieńcze lata swego życia.
Królowa jest tylko jedna
Potem następuje czas emigracji, a wraz z nim londyńska część życia Freddiego. W trakcie studiów na wydziale grafiki i wzornictwa w Ealing College of Art pojawiają się pierwsze myśli o założeniu kapeli muzycznej, poprzedzone fascynacją Jimi Hendrixem i jego muzyką. Właśnie w tej szkole Freddie poznaje Tima Staffela, wokalistę zespołu Smile, w którym grali również Brian May i Roger Taylor. Zaprzyjaźnia się z młodymi muzykami, bywa na próbach grupy, a także na ich koncertach. W 1970 roku Staffel opuszcza zespół, a Mercury wchodzi na jego miejsce, zmienia nazwę Smile na Queen, a Bulsarę na Mercurego.
Od tego momentu czterej młodzi artyści rozpoczynają swą burzliwą drogę na muzyczne szczyty. Nie myślą się oszczędzać. Ciężko pracują po nocach, bo tylko wtedy studio nagrań, z którego korzystają ma wolne terminy, czyli stoi puste. Za czasem ich występy stają się coraz bardziej znane, a rosnąca sława sprawia, że otwierają się przed nimi kolejne możliwości.
W międzyczasie Freddie poznaje Mary Austin. Nikt nie wie, kiedy naprawdę to się stało, według Mercurego w 1970 roku, według Mary sześć lat później. Jak widać, rozbieżność zeznań w tej kwestii jest dość duża. Jak do tego doszło? O tym można przeczytać w książce, której w całości streszczać nie będę. Wszak gawęda to gawęda, rządzi się swoimi prawami, przeskakuje z tematu na temat, nie potrzebuje uzasadnień. Czasem nie wyjaśnia wszystkiego, odsyła do źródeł…
Powiem tylko, że biografia obejmuje okres od narodzin do śmierci słynnego muzyka. Zawiera w dużej części wypowiedzi jego przyjaciół, współpracowników oraz tej części rodziny, która zdecydowała się rzucić światło na różne aspekty życia wokalisty. Te treści zostały wzbogacone przemyśleniami Lesley-Ann Jones oraz jej relacjami z kolejnych etapów zbierania materiałów dotyczących Mercurego.
Jaki był Freddie Mercury i dlaczego?
Na to pytanie stara się odpowiedzieć autorka biografii definitywnej. Wnikliwie analizuje zarówno jasne cechy muzyka jak i jego ciemną stronę. Zbiera opowieści, z których wyłania się człowiek o wielu twarzach. Jest nieśmiały i niepewny siebie, skromny, uroczy, ma dobre serce i chętnie wspiera przyjaciół. Pomaga zawsze, lecz nie lubi być wykorzystywany i oszukiwany. Po kolejnej niewykorzystanej szansie potrafi wyrzucić kogoś – na kim się zawiódł – na zawsze ze swojego życia. Jednocześnie zapisuje się w pamięci widzów i słuchaczy jako ekscentryk i showman o niesamowitej wręcz charyzmie, organizator najdziwaczniejszych imprez i spotkań, jakie tylko można sobie wyobrazić. Nienasycony seksualnie, szalony i genialny twórca, wokalista i muzyk. W ostatnich latach życia czasem uszczypliwy i wulgarny wobec osób, które nie przypadły mu do gustu.
Tu Jones wnikliwie sprawdza wszelkie pogłoski oraz historie pokazujące różne oblicza artysty. Wraz z jego przyjaciółmi i byłymi kochankami „wędruje” po ulicach, sklepach i gejowskich klubach Nowego Jorku, Monachium i Londynu. A my słuchamy opowieści, między innymi o tym, że często bywał niepewny i niezdecydowany, przez co chcąc zrobić komuś prezent potrafił wykupić pół sklepu, a daną rzecz zdobyć we wszystkich rozmiarach, kolorach, kształtach i fasonach. Tylko po to, by zadowolić obdarowywaną osobę. I mieć pewność, ze trafi w jej gust ze swoim podarkiem.
Opisując kolejne wydarzenia z życia Freddiego, dziennikarka z rozmachem kreśli tło, konieczne do zrozumienia sytuacji wokalisty w konkretnym momencie. Stara się by wszystko było dla czytelnika jasne i odpowiednio umotywowane, choć zdarzają się fragmenty, w których bezradnie rozkłada ręce, rezygnując z jakichkolwiek wyjaśnień.
Lesley-Ann Jones przedstawia całkiem wiarygodny portret psychologiczny Mercurego, nie pomija tematów kontrowersyjnych czy czasami wręcz drażliwych. Mimo to udaje jej się zachować obiektywizm. Choć z drugiej strony, czytając między wierszami można zauważyć, że autorka żywi ogromną sympatię do bohatera pisanej przez siebie biografii. Zresztą, ona sama nie kryje się z tym faktem…
„Freddie Mercury i ja”, czyli Wielki Mistyfikator w oczach ostatniego partnera, Jima Huttona.
Freddie Cośtam…
Ta książka, napisana przez Jima Huttona i Tima Wappshotta, jest pozycją, po której oczekiwałam chyba zbyt wiele i w związku z tym nieco się zawiodłam. Zabrakło w niej bowiem głębszych refleksji dotyczących nie tylko samego Mercurego, ale i różnych aspektów wspólnego życia autora i jego nietuzinkowego partnera.
Z drugiej strony, książka urzekła mnie swoją prostotą oraz zaskoczyła niezwykle szczegółowymi opisami życia codziennego gwiazdy rocka. Czytelnik może mieć wrażenie, że zagląda nie tylko za kulisy sceny – na której występuje Queen – jak miało to miejsce w przypadku filmu „Bohemian Rhapsody”, ale i wślizguje się do sypialni czy salonu w domu Mercurego, podglądając go gdy paraduje w zwykłych bamboszach, dresie czy piżamie.
Książka „Freddie Mercury i ja” to historia związku Freddiego i Jima Huttona. Zaczyna się w 1983 roku, kiedy w klubie dla gejów słynny wokalista po raz pierwszy zwraca uwagę na zwykłego fryzjera i proponuje mu drinka, a ten odmawia. Nie ma pojęcia z kim przed chwilą rozmawiał, a gdy się tego dowiaduje – nazwisko znanego muzyka nie robi na nim żadnego wrażenia. I tak pozostanie aż do smutnego końca tej miłości, zaś sam Hutton w ostatnim rozdziale swej książki zapisze dość znamienne słowa:
Gazety ciągle powtarzały stare powiedzonko Freddiego, że każdy zakochiwał się w jego gwiazdorstwie. Uczciwie mówię, że ja nie. Dla mnie mógłby być równie dobrze zamiataczem ulic. Gwiazdorstwo było częścią jego pracy i nie zakochałem się w nim ani ciut bardziej niż on w moim zawodzie fryzjera.
W 1985 roku Freddie i Jim rozmawiają ze sobą po raz drugi. Pierwsze wspólne chwile owocują wzajemnym zauroczeniem, a ich relacja po pewnym czasie staje się coraz bardziej zażyła, by w końcu przerodzić się w miłość.
Miłość aż po grób
Jim Hutton jest niezwykle szczery w swoich wyznaniach, nie owija w bawełnę, otwarcie opowiada o tym, co łączyło go ze znanym muzykiem. W tej książce nie ma miejsca na tabu czy na ukrywanie różnych faktów ze względu na to, że pisanie o nich może być uznane za niezręczne.
Czytelnik styka się z Mercurym odartym z wszelkich masek; w wizji, która pokazuje go jako niezwykle dobrego i delikatnego człowieka, aczkolwiek nie pozbawionego wad. Ma okazję zajrzeć do Garden Lodge, poznać kilku stałych mieszkańców tego wielkiego, otoczonego wysokim murem domu oraz spotkać ich przy wykonywaniu codziennych obowiązków. Staje się przy tym świadkiem wybuchów gniewu Freddiego. Poznaje go jako humorzastego, kapryśnego mężczyznę, który potrafi awanturować się z powodu drobnostek czy wyrzucić przyjaciela na bruk w trakcie kłótni o bzdurę. Oczywiście po jakimś czasie przyjmuje go z powrotem, a sytuacja w wielkim domu wraca do normy.
W książce nie brakuje opisów sytuacji i wydarzeń z szalonych, złotych lat życia wokalisty zespołu Queen. Jim Hutton opowiada o wspólnych zagranicznych wypadach, o wizytach w centrach handlowych i zakupach, gdzie ilość nabytych przedmiotów oraz wydanych pieniędzy mogłaby zaskoczyć niejednego. Wraz z nim czytelnik uczestniczy w organizowanych z ogromnym rozmachem imprezach sylwestrowych, urodzinowych czy wreszcie w domowych przyjęciach przygotowanych z okazji świąt Bożego Narodzenia.
Hutton nie pomija również tych najbardziej intymnych wspomnień, jednak tu ogranicza się jedynie do krótkich nie wnikających w szczegóły wzmianek.
„Freddie Mercury i ja” to opowieść o miłości burzliwej, a jednocześnie trwałej i mocnej. To historia silnej więzi, łączącej dwóch mężczyzn. Więzi, której nie przerwały nawet najtrudniejsze chwile, w tym ciężka i długa choroba jednego z nich. Historia, przypominająca bajkę o smutnym zakończeniu, gdzie przyczyną rozłąki bliskich sobie osób staje się dopiero śmierć.
Freddie Mercury i śmierć
Jim Hutton znany był przede wszystkim jako ogrodnik ekscentrycznego artysty, jeden z jego pracowników. Przez sześć lat wspólnego życia trzymał się na uboczu. Freddie nigdy nie przedstawił go światu jako kogoś bliskiemu swemu sercu. Oficjalną partnerką, a następnie „wdową” po artyście była zawsze Mary Austin.
Freddie zmarł 24 listopada 1991 roku w Londynie, w swoim domu Garden Lodge. Dopiero na dzień przed śmiercią oficjalnie ogłosił, że jest chory na AIDS. Nigdy nie chciał być postrzegany przez pryzmat choroby, szczególnie takiej, która w tamtych latach uważana była za coś w rodzaju mało chwalebnego piętna. W ostatnich chwilach Mercuremu towarzyszyli najbliżsi przyjaciele i współpracownicy, opiekując się nim z ogromnym oddaniem.
Jim Hutton, wspominając te dni, przytacza wiele drastycznych szczegółów. Książka zawiera dokładny opis zarówno ostatnich godzin życia artysty, jak i okoliczności, które towarzyszyły jego śmierci.
Miejsce pochówku Freddiego Mercurego zostało objęte tajemnicą. Zna je Mary Austin, wiedzieli o nim również rodzice wokalisty. Natomiast pozostali przy życiu przyjaciele, znajomi i kochankowie mogą jedynie snuć domysły, opierając się na tym czego życzył sobie muzyk tuż przed śmiercią.
***
Dziennikarka Lesley-Ann Jones przeprowadziła własne śledztwo i jest przekonana, że odnalazła miejsce ostatniego spoczynku Freddiego Mercurego. W biografii definitywnej pisze, że został on pochowany w nieoznakowanej parsyjskiej kwaterze na Cywilnym i Wojskowym Cmentarzu Brookwood w hrabstwie Surrey. Nieco później jego prochy zostały przeniesione do nowego grobu, w którym ponoć pogrzebano innego zmarłego członka rodziny. Obawiając się wandalizmu lub zniszczenia, Jones zdecydowała, że nie będzie podawać szczegółów do wiadomości publicznej. Tym bardziej, że nie ma oficjalnych dowodów na to, że szczątki wokalisty faktycznie znajdują się w tym właśnie miejscu.
Umarł człowiek, lecz wciąż żyje LEGENDA.
Legenda zapisana w pamięci jego bliskich, przyjaciół, a także wiernych fanów – starych i nowych – którzy po dziś dzień słuchają dawnych nagrań i płyt, zachwycając się niecodziennym głosem artysty oraz nietuzinkowymi tekstami i muzyką.
Zaś dzisiejsza gawęda przywiodła mnie do pewnych refleksji. Nikt nie jest tylko dobry lub tylko zły. W każdym człowieku kryje się zarówno światło jak i cień. Jednak niektórzy, wypierając to czego nie akceptują w samych sobie i w otaczającym nas świecie, potrafią surowo oceniać i spisywać na straty ludzi z powodu: innej orientacji seksualnej, przynależności do odmiennej rasy czy też wyznawania nie tej religii, która uznana została za jedyną właściwą. Gdzieś w tym wszystkim ginie człowiek i to, co naprawdę kryje w swoim sercu…
Na zakończenie, osobom zainteresowanym tematem polecam film dokumentalny „Queen: Dni naszego życia”. To dwugodzinna opowieść o Mercurym i pozostałych członkach zespołu, którą według mnie warto zobaczyć.