Przygody Biedronki – to już czwarta część opowieści, w której spotykamy się z naszą małą bohaterką. Tym razem, przed nią ogromne wyzwanie, gdyż zaczęła się szkoła. Zabawa, nauka i niespodziewane, intrygujące, śmieszne sytuacje. Czasem trzeba trochę pogłówkować, by znaleźć najlepsze rozwiązanie. A wtedy wiadomo, gdy się uda – satysfakcja jest największa. Zapraszam do przeczytania poniższej bajki dla dzieci.
Wcześniejsze części „Przygód Biedronki” można znaleźć w dziale
Archiwalne wpisy – linki, pod hasłem: Bajki.
Biedronka idzie do szkoły
Oto leśna szkoła!
Leśna Szkoła znajdowała się na Poziomkowej Polanie. Chodziły do niej wszystkie małe owady i zwierzęta. Uczyły się czytania, pisania, liczenia, wzajemnego szacunku do siebie i do innych oraz dbania o przestrzeń wspólną czyli las i otaczające go łąki. W szkole odbywały się zajęcia z rysunku i gimnastyki. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Biedronce najbardziej spodobała się matematyka, mogła godzinami dodawać i odejmować kolorowe kamyczki oraz łączyć je w różne zbiory. Na przerwach bawiła się z innymi w chowanego, grała w leśną piłkę, tańczyła, śpiewała i poznawała nowych przyjaciół.
Gdy świeciło słońce, lekcje odbywały się na polanie, można było usiąść na trawie i z uwagą słuchać słów nauczycieli. Gdy padał deszcz, wszyscy wchodzili do budynku szkoły zrobionego z igliwia, gałęzi i szyszek. W środku, na dwóch piętrach znajdowały się sale. Na parterze była świetlica, stołówka i czytelnia. Na wyższe piętra wchodziło się schodami, wykonanymi z drewna i drobnych kamyczków.
A jej historia stanowiła jedną wielką tajemnicę…
To była bardzo stara szkoła, tak stara, że nikt już nie pamiętał, kiedy i w jaki sposób ją zbudowano. Dlatego często opowiadano sobie różne dziwne historie. Jedna z nich mówiła, że kiedyś las miał króla, którym był niejaki Łoś. Łoś był bardzo ambitnym i mądrym władcą, posiadał znajomych w różnych odległych krainach. Kiedy postanowił zbudować szkołę, poprosił o pomoc pewnego maga i kilka złotych smoków. Przyjaciele przybyli na jego wezwanie i pracowali przez trzy dni i trzy noce. A gdy po raz czwarty słońce pojawiło się nad horyzontem, mieszkańcy lasu i okolic ujrzeli na Poziomkowej Polanie nowy, piękny, piętrowy budynek. Dziś nikt nie wie czy ta opowieść jest prawdziwa, i czy naprawdę istnieją smoki oraz magowie, ale ze szkoły korzystają wszyscy. Odbywają się w niej nie tylko lekcje, organizowane są też spotkania leśnych mieszkańców, wystawy ich obrazów, rozmaite kiermasze i festyny.
Oby się nie spóźnić na lekcję!
Wróćmy jednak do naszej opowieści.
Pan Żuk, który był woźnym, codziennie wynosił ze swojego domku ogromny dzwonek. Z samego rana polerował go i czyścił, by jak najpiękniej błyszczał w słońcu i był widoczny z daleka. A potem dzwonił, dzwonił i dzwonił obwieszczając rozpoczęcie pierwszej lekcji oraz wszystkich kolejnych. A dzwoniąc nawoływał, poganiając spóźnialskich i zagubionych:
– Do klas! Do klas! – krzyczał głośnym barytonem. – Lekcje zaczynają się za minutę!
Biedronka, jak zwykle, wstała z łóżka trochę za późno, dlatego biegła ile sił w nóżkach, by zdążyć przed ostatnim dzwonkiem. Po drodze spotkała Motylka, który frunął machając szybko skrzydełkami i ciągnął za sobą ogromny plecak.
– Co tam masz w środku? – zapytała zaciekawiona.
– Drugie śniadanie – odpowiedział Motylek.
– Takie wielkie? – zdziwiła się Biedronka.
– Pomyślałem sobie, że może ktoś zapomni liściowej kanapki i wtedy ja się z nim podzielę. Wziąłem z domu spory zapas.
Lekcja matematyki.
W ostatniej chwili dołączyli do swojej klasy. Zaraz potem przyszedł pan Stonoga, który uczył ich matematyki. Otworzył zieloną torbę z mchu leśnego i zaczął czegoś szukać.
– Niedobrze – powiedział. – Zapomniałem kolorowych kamieni do liczenia. Trzeba je czymś zastąpić. Macie jakiś pomysł?
– Może kanapkami? – zaproponowała Biedronka.
– Czym? – zdziwił się pan Stonoga i poprawił zielone okulary, które miał nosie.
– Kanapkami. Motylek przyniósł ich bardzo dużo. Są tak samo kolorowe, jak kamienie i na pewno przydadzą się do nauki liczenia.
– Ile masz tych kanapek Motylku? – zapytał pan Stonoga.
– Trzydzieści pięć.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Motylek, speszony spoglądał na swój ogromny plecak.
– On się chciał podzielić z nami swoim śniadaniem – powiedziała Biedronka.
– Jeśli tak, to rozumiem – odrzekł pan Stonoga. – W takim razie użyjemy kanapek do liczenia. Tylko pamiętajcie, by nie zjadać ich w trakcie dodawania, bo wynik nie będzie nam się zgadzał.
Liczymy kanapki.
Po tych słowach wszyscy uczniowie usiedli w kółeczku i zaczęła się lekcja. Stosik kolorowych przekąsek położono na środku.
– Otwórzcie zeszyty i zapisujcie – powiedział pan Stonoga. – Motylek ma dwadzieścia kanapek…
– Nieprawda! – wrzasnął Zajączek. – Ma trzydzieści pięć.
– Cicho! – syknęła Mrówka. – To jest zadanie matematyczne!
– Ale nieprawdziwe – upierał się Zajączek. – Dwadzieścia kanapek to on będzie miał, jak mu zjem piętnaście…
– Brzuch ci pęknie, jeśli tyle zjesz! – roześmiał się Motylek. – Nie da się zjeść piętnastu kanapek na raz.
– No właśnie! – ucieszył się Zajączek. – Czyli mam rację, zadanie jest nieprawdziwe!
W tym momencie do rozmowy włączyły się inne zwierzątka i owady. Jedne popierały Mrówkę, inne Zajączka. Zrobiło się bardzo głośno. Pan Stonoga podniósł łapkę w górę.
– Posłuchajcie mnie! – powiedział. – Dotąd liczyliśmy na kamieniach i nie było z tym żadnych problemów.
– Bo kamieni nie da się zjeść! – zawołała Biedronka.
– I nie pachną tak apetycznie – dodał Zajączek i pogłaskał się po brzuszku.
I jak tu rozwiązać problem?
Pan Stonoga złapał się za głowę i zamarł niczym marmurowy posąg. Po chwili podskoczył radośnie i powiedział:
– Już wiem! Od teraz będziemy zachowywać się tak, jakby kanapki były kamieniami. Będziemy je dodawać i odejmować. A gdy lekcja się skończy, w nagrodę urządzimy sobie wielką ucztę. Każdy będzie mógł zjeść jedną kanapkę.
– Hurra! – zawołał Zajączek. – Zgadzam się na takie rozwiązanie.
Inni uczniowie nie mieli nic przeciwko temu i pan Stonoga mógł wreszcie rozpocząć lekcję. Po wykonaniu wszystkich obliczeń, kanapki zostały zjedzone. Były tak pyszne, że Motylek otrzymał mnóstwo podziękowań i pochwał. Zaraz potem zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec lekcji. Najedzeni i w dobrych humorach wybiegli na przerwę.
Przerwa.
Biedronka wyciągnęła z plecaka swoją ulubioną piłkę. Ponieważ zaczął padać deszcz, wszyscy skryli się w budynku szkoły. Niektórzy uczniowie jedli śniadanie, popijając je świeżą poranną rosą, inni biegali, fruwali, nawoływali się wzajemnie. Woźny, pan Żuk, groźnie marszczył brwi, przechadzając się z dzwonkiem wkoło swojej dyżurki.
– Rzuć do mnie piłką! – zawołał Motylek do Biedronki i zbiegł z pierwszego piętra na parter.
– Już to robię! – odkrzyknęła Biedronka i skierowała swoją miękką piłkę z mchu pomiędzy drewniane poręcze.
A ta poszybowała niczym kometa, odbiła się od kamiennego schodka i wpadła w wąską szczelinę w ścianie.
– Piłka utknęła! – wrzasnęła Biedronka.
– Zaraz ją wyciągnę – powiedział spokojnie Motylek i wzniósł się w powietrze.
Niestety, piłeczka utknęła w takim miejscu, że za żadne skarby świata nie dało się do niej dolecieć.
– A niech to! – zawołał Motylek. – Nie mogę jej dosięgnąć.
– Co teraz zrobimy? – zapytała Biedronka.
Ratujmy piłkę!
– Może będziemy robić kulki z papieru i spróbujemy ją strącić? – zaproponowała mała Mrówka.
– Świetny pomysł. Motylku, przynieś kartki.
Pech chciał, że kulki nie dolatywały do do szczeliny i nie było najmniejszej szansy, by dosięgły piłki. Wtedy podeszła do nich pani Wiewiórka, nauczycielka plastyki.
– Pomogę wam – powiedziała. – Jestem starsza i mam więcej siły, strącę piłkę na dół.
Papierowe kulki co chwila były tuż, tuż, ale wciąż brakowało zaledwie kilku centymetrów by osiągnąć upragniony cel. Jedna z nich trafiła pana Niedźwiedzia, dyrektora szkoły, który szedł właśnie do swojego gabinetu, niosąc ze stołówki drugie śniadanie. Zamyślony miś nawet nie zauważył uderzenia.
– Te papierowe kulki są za lekkie – zauważyła pani Wilczyca, nauczycielka gimnastyki. – Piłka do siatkówki, lepiej się do tego nada!
Próbowała raz, drugi, trzeci. Niestety, bezskutecznie. Piłka odbijała się od ściany.
– Jest większa od szczeliny – zauważyła pani Wiewiórka. – Raczej nic z tego nie będzie.
– Co by tu zrobić? – zastanawiała się Wilczyca.
A może pan Żuk coś na to poradzi?
– Psze pani! Psze pani! – zawołał Zajączek. – Poprośmy woźnego, pana Żuka!. Może on coś doradzi.
– Ja pobiegnę do dyżurki! – zaproponował Motylek.
– Szkoda mi mojej piłeczki – westchnęła Biedronka. – Tak ją lubiłam. Ciekawe co się stanie, jeśli nie uda jej się wyciągnąć?
– Będzie tam leżeć przez długi czas! – roześmiał się Zajączek. – Kiedyś zostaną wymyślone maszyny do wyciągania piłek ze ściany. Nasi potomkowie będą się nią bawić …
I wtedy na horyzoncie pojawił się Motylek z panem Żukiem. Woźny niósł ze sobą ogromną miotłę na długim kiju.
– Chyba nie zamierza na niej latać? – zachichotała mała Mrówka
Ale pan Żuk doskonale wiedział, co ma robić. Przechylił się przez barierkę i trzonkiem miotły uderzył w piłkę. A ta poleciała w dół, odbiła się od poręczy i wpadła do kosza na śmieci.
– Hurra!!! – zawołali uczniowie i pobiegli na dół.
Pochwycili uratowaną piłkę i zaczęli się nią bawić. Potem były kolejne lekcje, obiad i powrót do domu.
Mamo, mam ci tyle do opowiedzenia.
A gdy wieczorem mamusia zapytała Biedronkę, jak jej minął dzień, usłyszała:
– Cudownie. Mam ci tyle do opowiedzenia, że nawet sobie tego nie wyobrażasz. Będę mówić aż do białego rana.
Mama roześmiała się.
– To skróć tę historię tak, jak najbardziej się da.
– Nie da się. Albo opowiem wszystko, albo wcale. Skrócona wersja nigdy nie będzie prawdziwa.