Saga o ludziach i wampirach…
… to zbiór luźnych opowieści, historii wysnutych gdzieś między jawą i snem. Nie szukajcie tu logiki, mądrych twierdzeń czy fabuły skonstruowanej według literackich kanonów. To tylko… zabawa. Teksty powstają na bieżąco, a autor nie ma bladego pojęcia jak potoczą się losy bohaterów.
Czy wampiry istnieją naprawdę? Dlaczego wampiry boją się czosnku? Dlaczego wampir nie może wejść do domu bez zaproszenia? Nie obiecuję, że odpowiem na powyższe pytania. Ale kto wie, może bohaterowie, gdy dojdą do głosu, sprzedadzą Wam jakieś swoje, prywatne tajemnice?
UWAGA! Zanim przejdziecie do czytania tego rozdziału, zapraszam do zapoznania się z prologiem (jeśli ktoś nie czytał), w którym ta historia się zaczyna, link zamieszczam poniżej. Rozdział 1 jest kontynuacją prologu.
PROLOG: Saga o ludziach i wampirach. Prolog – Przebudzenie
I Wampiryzm – Vitalij
Tchnij nadzieję w naszą przyszłość,
by nam życie nie zawisło
na tym sznurze, który sami
w korowodzie zdarzeń tkamy.
Nie wiedział jak długo spał. Z otchłani niebytu wyrwała go znajoma melodia. Muzyka, którą słyszał już nie raz, choć nie pamiętał dokładnie w jakich okolicznościach. Skoczna, wesoła, optymistyczna, jakby zwiastowała nowy, rozpoczynający się dzień. Budzik? – zapytał sam siebie w myślach. Po chwili zorientował się, że jednak nie. To nie był budzik, tylko telefon leżący na szafce nocnej.
Jego umysł spowijała mgła tak gęsta, że można było ciąć ją nożem. Przypomniał sobie, że jest w szpitalu. Z trudem dźwignął się na łokciu, po czym zauważył, że na wyświetlaczu smartfona pojawiło się zdjęcie Rebeki. Odebrał. Pierwsze pytanie było do przewidzenia, dziewczyna poważnym głosem zapytała jak się ma. Odpowiedział, że znośnie, co nie było prawdą, gdyż nadal czuł się fatalnie.
– A co ci właściwie dolega?
To pytanie zbiło go z tropu.
– Nie wiem – wymamrotał, po czym oblizał spierzchnięte usta. – Mam dziurę w pamięci i… – Nie dokończył zdania, gdyż niewidzialny ciężar przygniótł mu klatkę piersiową. Szybko bijące serce nagle stanęło. Desperacko złapał haust powietrza.
– Co ja do diabła robię w szpitalu? – wyrzucił z siebie na wydechu.
– Pogotowie zabrało cię ze Szkarłatnego Kwadratu – odpowiedziała Rebeka. – To znaczy… najpierw zostawiłeś nas przy barze i poszedłeś do kibla. Później zrobiło się zamieszanie. Do łazienki nikogo nie wpuszczali. Nie wiadomo było, co się właściwie dzieje. A potem wynieśli cię na noszach do karetki. Pojechaliśmy za tobą do szpitala, ale nie chcieli nam nic powiedzieć. Wiesz… dane osobowe, RODO i te sprawy…
– To było dzisiaj? – Myśl, że stracił poczucie czasu nie dawała mu spokoju.
– No co ty? Wczoraj! Z tobą na pewno wszystko w porządku?
– Sorry, prawie cały czas spałem – wychrypiał. – I nadal chce mi się spać – dodał. – Odezwę się później. Ok?
W międzyczasie kątem oka zerknął na telefon. Wyświetlacz pokazywał godzinę jedenastą czterdzieści i trzydziesty, ostatni dzień czerwca. Mógł to sprawdzić wcześniej, nie musiałby się tłumaczyć.
Fakty nie układały się w jedną całość. Nie pamiętał, żeby w klubie wychodził do łazienki. Ostatnia rzecz, jaka zapisała się w jego zwojach mózgowych, to rozmowa przy barze. Nie przypominał sobie konieczności wyjścia czy dramatycznego parcia na pęcherz. Poza tym niepokoił go sen, w którym ojciec rozmawiał z lekarzem. I polecił kupno krwi u rzeźnika. Brrr… Vitali miał przeczucie, że to działo się na jawie. Tylko dlaczego tchnęło aż takim absurdem?
Przypomniał sobie rozmowę z Rebeką, Pablem i Mają. To było w czasach liceum. Po czterech piwach na łebka i w podmiejskich krzakach. Pablo, który wypił więcej niż pozostali, leżał w trawie i pogwizdywał wesoło. Powietrze było suche a upał doskwierał niemiłosiernie, parząc do czerwoności rozpalone słońcem młode ciała. Wleźli pod jakieś drzewo.
– Pablo, chodź do nas, bo dostaniesz udaru! – zawołała Rebeka, machając ogromnym wiechciem trawy.
– Złego diabli nie wezmą! – Jasna czupryna Pabla mignęła pomiędzy zielonymi badylami.
– Diabli może nie… – zachichotała Maja, koleżanka Rebeki – ale ta… jak jej tam … północnica może się na niego połasić, przystojny jest…
– Chyba południca – poprawiła ją Rebeka. – Mamy środek dnia – obwieściła autorytarnie, po czym zapytała ze śmiechem: – Pablo, oddałbyś się takiej południcy?
– To zależy… – Dobiegło ich mruknięcie spomiędzy traw. – Jakby była ładna, to może i tak…
– Piękne to one nie są. Jakby ci to opisać? One są takie upiorzaste… trupiasto-kościotrupiaste… panny w poszarpanych welonach.
– A to dziękuję, postoję! – zawołał dziarsko Pablo.
– Chyba poleżysz. – Rebeka zaśmiała się. – Wiecie co, a ja bym przeleciała… ale wampira, takiego ze świecącymi oczami.
– Drakuli ci się zachciało? – Maja wyjęła z plecaka pudełko miętowych gum. – Ma ktoś ochotę?
Vitalij wyciągnął rękę po pastylkę w zielonym opakowaniu.
– Drakula to postać fikcyjna – zauważył.
– Tak – odpowiedziała Rebeka – ale same wampiry są prawdziwe. Niełatwo je spotkać. Pewnie nie chcą się ujawniać. Powiem wam, że z ciekawości poznałabym ich świat. Tylko jak znaleźć drzwi do niego?
Pablo podniósł się z trawy i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku drzewa.
– Nie wiem jak wy, ale ja czytałem „Drakulę” i ostatni film oglądałem – rzekł poważnym tonem. – I jako rozrywka… jest ok, ale żeby to rzeczywistość miała być? Obrzydliwość… Drakula był jak dzikie zwierzę podporządkowane chorym żądzom… I ta krew wszędzie… A fuj! Może i miał maniery hrabiego, i wyglądał lepiej niż południca, ale to nie zmienia faktu, że to upiór. Jakbyście zobaczyli go na żywo, to odechciałoby wam się… zawierania znajomości.
– Ja też oglądałam ten film – Rebeka wzruszyła ramionami – ale jak mówił Vitalij, Drakula to fikcja. Żeby móc coś powiedzieć o wampirach, trzeba je najpierw poznać. Albo stać się jednym z nich. A całe to gadanie o żądzy ludzkiej krwi… to tylko spekulacje i nic więcej!
– Jasne, bo wampiry to jak w Simsach owocową plazmę z woreczków spijają… przez słomkę! – prychnął ironicznie Pablo, po czym dodał: – W każdej fikcji tkwi ziarno prawdy. Dla mnie najstraszniejsza jest przemiana w wampira. W jakimś horrorze o tym czytałem. Bohater z początku tylko źle się czuł, ale potem coraz rzadziej był sobą. Stawał się potworem, potencjalnym mordercą. Obcy byt powoli wypierał jego własne „ja”. I do pewnego momentu ten człowiek zdawał sobie z tego sprawę… Miał świadomość, że go coś zabija… że coś opętuje jego duszę.
– Może bądźmy konsekwentni! Co? – wtrąciła Rebeka. – Skoro w każdej fikcji tkwi ziarno prawdy, to z owocową plazmą w woreczkach też jest coś na rzeczy…
– Plazma czy krew… jeden pies – Wzdrygnął się Pablo. – Paskudztwo! Nie rozumiem tej chorej fascynacji i nie chcę już o tym słuchać. Nie chcę znać żadnych wampirów ani sprawdzać czy istnieją. Ani żadnej plazmy pić!
***
Vitalij zacisnął dłonie na szpitalnej kołdrze, były mokre od potu i nieco lepkie. Zamknął oczy, skronie pulsowały szybkim, gorącym rytmem, chichy ból wwiercał się w czaszkę. Strach, że za chwilę przestanie oddychać powodował, że co rusz próbował nabierać powietrza do płuc, a mdłości potęgowały się przy każdym wymuszonym westchnięciu.
Zaraz zwymiotuję – pomyślał, po czym wychylił się za łóżko i wypuścił pawia prosto na szpitalną posadzkę. Zrobiło mu się trochę lepiej. Krytycznym okiem obrzucił własne wymiociny, rozlaną po podłodze kolorową papkę składającą się z resztek jedzenia wymieszanych z… krwią.
Zanim zrezygnowany opadł na poduszki, sięgnął ręką po smartfona leżącego na szafce nocnej. Wcisnął zamontowany nad łóżkiem przycisk wzywający personel szpitala, po czym zajął się telefonem. Otworzył wyszukiwarkę internetową i do okienka wpisał hasło: „wampiryzm”.
Ciąg dalszy nastąpi…