Zapraszam na kolejną część „Trojańskich opowieści”. Linki do poprzednich rozdziałów znajdziecie poniżej:
1. Trojańskie opowieści. Prolog – To ja miałem umrzeć młodo!
2. Trojańskie opowieści. Rozdział 1 – A na Olimpie trwa zabawa (Tetyda)
Gdzie Skamandra wody płyną
nad szeroką tą równiną
gdzie mej duszy jest ostoja
wznosi swoje mury
Troja
***
Priam uważał, że Troja jest największą miłością w jego życiu.
I ta – rosnąca z każdym rokiem – fascynacja nie dorównywała żadnej innej.
Czuł ogromny pociąg do kobiet, lecz było to tylko pożądanie fizyczne. Z prawdziwą miłością nie miało nic wspólnego. Szczególnym uczuciem darzył jedynie swą żonę, Hekabe. Wprawdzie świadomie ofiarował jej miłość i szacunek, lecz nigdy nie dopuścił do tego by myślała, że jest tą jedyną. Wciąż szukał romantycznych przygód, a ich pokłosiem były dzieci, rodzące się w kolejnych miesiącach oraz latach. Synowie i córki, których nawet nie próbował się wypierać.
Tak więc – kobiet było wiele.
A Troja – tylko jedna.
Za to ojciec Priama, Laomedont, nie cenił sobie ani miasta, którym rządził, ani kobiet. Jedyne czego pragnął, to powiększanie własnego stanu posiadania. Był zbieraczem. Magazynował wszystko, co przedstawiało jakąś wartość. I nigdy nie pozwolił wydrzeć sobie rzeczy, które zdobył i postrzegał jako własne.
***
Gdy Laomedont objął tron po swoim ojcu, Ilosie, Troję nawiedziło trzęsienie ziemi. Zniszczeniu uległa część miasta, z głuchym hukiem runęły stare mury.
Król podszedł do problemu rzeczowo i z rozsądkiem. Zatrudnił Ajakosa z Eginy, który znał się na budownictwie i obiecał naprawić szkody. Oczywiście za odpowiednią opłatą.
Po pewnym czasie okazało się, że pracy jest dużo a ekipa tylko jedna. Tymczasem król marzył o nowych, mocnych murach jakich nie było nigdzie na świecie.
I wtedy zgłosili się kolejni dwaj budowniczy.
Starszy był postawny i czarnowłosy, oczy miał koloru morskiej wody. Drugi zaś nieco młodszy, smukły, jasnowłosy i niezwykle piękny. Onieśmielał każdego, kto odważył się na niego spojrzeć. Priam był wtedy dzieckiem, lecz do dziś pamiętał przeraźliwie niebieskie tęczówki nieznajomego i jego chłodne, niemal hipnotyczne spojrzenie.
– Zbudujemy te mury na nowo – rzekł starszy z mężczyzn. Głos miał chropowaty i niezbyt przyjemny. – Będą tak mocne, jak sobie życzysz, królu.
– Jak się zwiecie? – zapytał Laomedont.
– Mnie zwą Posejdonem, a to jest Apollo.
Król cofnął się, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. Jednak nie skomentował tego, co usłyszał. Chwilę później wziął głęboki oddech i zaczął ustalać szczegóły.
– Zapłacę wam, ale nie za całość… bo część zachodnią robi już budowniczy Ajakos*.
– I niech tak zostanie. My zajmiemy się wschodem, północą i południem.
– Dobrze, w takim razie nie zatrzymuję was dłużej… Im szybciej zaczniecie, tym lepiej.
Mały Priam kręcił się po pałacu, a do jego uszu dochodziły kolejne plotki. Mury rosły w górę, potężne i tak grube, że wszyscy uznali, że nie zdołałaby ich stworzyć ludzka ręka. Szeptano, że to sam Zeus zesłał dwóch bogów do pracy wśród ludzi, za karę. A ci porządnie przyłożyli się do roboty. Szczególnie jeden z nich – ten starszy, gdyż młodszy głównie grał na lirze i śpiewał pieśni. Wszyscy się dziwili, dlaczego w ten sposób podzielili obowiązki, lecz nikt nie miał odwagi o to pytać**.
Priam podszedł kiedyś do starszego z nich. Przez chwilę podziwiał jego mocarne ramiona, przyglądając się jak czarnowłosy olbrzym kładzie potężne kamienie, jeden na drugim. Dreptał w miejscu, zacierał ręce, aż w końcu zadał pytanie:
– Panie, dlaczego ty pracujesz, a on nie? – Wskazał na siedzącego nieopodal Apollina.
Posejdon puścił do niego oczko.
– Bo on jest niezdatny do fizycznej roboty – odpowiedział. – Wszystko by tylko popsuł. Niech lepiej gra na tej swojej lirze i myśli, że mi pomaga.
Po roku mury były gotowe. Ajakos i dwaj pozostali budowniczy zażądali wynagrodzenia w złocie, lecz król postanowił się wykpić. Szkoda mu było talentów na wypłaty.
Z Ajakosem się nie cackał, wygnał go z Troi.
Natomiast z Posejdonem i Apollem umówił się, że… zapłaci w ratach. Co roku, na jesieni złoży ofiarę w świątyni w Lyrnessos. A bogowie sami zadbają o to, by ją odebrać.
Przez dziesięć lat dotrzymywał zobowiązania, lecz potem – gdy pamięć o dziwnych przybyszach zaczęła się zacierać – uznał, że wystarczy.
– To przecież tylko mury! – wykrzykiwał. – Za głupie mury życzą sobie jak za zboże! Chcą mnie puścić z torbami! Nie pozwolę na to!
– Ojcze, ale oni zasłużyli na zapłatę! – zauważył kilkunastoletni Priam. – Podobnie jak Ajakos. Zrozum, nie możesz lekceważyć ludzi, którzy pracują dla ciebie.
– Nikt cię nie pytał o zdanie, Podarkosie!*** Jesteś za młody, by mnie pouczać, więc lepiej się nie odzywaj!
– Jak będziesz tak postępował, sprowadzisz nieszczęście na Troję!
– Zamilcz i wyjdź, młokosie! Jeszcze jedno słowo, a nie ręczę za siebie!
Kilka kolejnych lat upłynęło w spokoju, tylko ludzie mówili między sobą, że skąpstwo króla zemści się na wszystkich. Bogowie nie darują lekceważącego traktowania. Przyjdzie czas nieszczęść i smutków, którym nikt nie zdoła zapobiec.
Potwór pojawił się nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd. Nikt go na oczy nie widział, lecz wszyscy twierdzili, że jest to monstrum silne i złośliwe. Wychodzi z morza w nocy, i czyni szkody.
Co roku, o tej samej jesiennej porze na pastwiskach znajdowano rozszarpane kozy, krowy i konie. Gotowe do zbiorów plony niszczyła dziwna, zła siła. Ludzie bali się wychodzić z domów nocą. Opowiadali, że śmiałkowie, którzy po zmroku zapuścili się na morską plażę, ginęli w tajemniczych okolicznościach.
Pierwszego roku Laomedont uznał, że to przypadek. Jednak gdy historia się powtórzyła, zasięgnął rady wyroczni. Odpowiedź wzbudziła w nim wściekłość. „Bogowie mszczą się za niedokonanie ofiary w świątyni w Lyrnessos”.
Jeden z kapłanów, Kalchas, orzekł, że potwór nie odejdzie z Troyady, dopóki król nie spłaci całej kwoty należnej bogom. Laomedont zignorował jego słowa. I dlatego następnego roku znów ginęli ludzie i zwierzęta, a ciemna, nieznana siła niszczyła zbiory.
Król miotał się po pałacu, niezdolny do podjęcia decyzji.
– Lyrnessos, Lyrnessos… – syczał. – To Dardania, nie Troyada! Za jakie grzechy mam płacić daninę miastu i świątyni, które nie należą do mnie!
Zawołał do siebie Kalchasa i nakazał mu ponownie zasięgnąć rady wyroczni. Tym razem bogowie zażądali, by Laomedont oddał potworowi swą córkę, Hezjone. Skoro nie chce płacić, niech przykuje własne dziecko do morskiej skały i zostawi na pożarcie.
– Co z was za kapłani? – sarkał król. – Nie umiecie rozmawiać z bogami. Każda kolejna odpowiedź wyroczni jest coraz gorsza! I godzi w moje – uderzył się pięścią w klatkę piersiową – moje prywatne interesy!
– Królu! My nie jesteśmy od tego, by ingerować w twoje porachunki z bogami – żachnął się Kalchas. – Nie mamy takiej mocy! Jeśli nie oddasz bogom tego co boskie, będziesz odpowiedzialny za wszystkie nieszczęścia, które spadną na miasto.
– Zawsze możesz zapłacić świątyni i sprawa zostanie załatwiona pomyślnie – wtrącił się młody Priam. – Nie musisz składać Hezjone w ofierze!
– I nie złożę. Może to wcale nie musi być ona? Wybierzcie którąś z córek moich poddanych i rzućcie potworowi na pożarcie!
Trojańscy panowie dowiedziawszy się o decyzji króla, zaczęli wysyłać swoje dzieci za granicę, by uchronić je od złego losu. Zaś ci, którzy nie mogli lub nie chcieli tego zrobić, otwarcie burzyli się przeciw Laomedontowi. Nikt nie miał zamiaru poświęcać córek, by chronić interesy władcy. Sytuacja w mieście stawała się coraz bardziej napięta.
Po wielu sporach, zdecydowano, że dziewica dla potwora zostanie wybrana w drodze losowania. Niech zadecyduje Posejdon! Tymczasem, boski wybór okazał się niekorzystny dla rodziny królewskiej. Bowiem przewrotny los i tym razem wskazał Hezjone. A król zdecydował, że złoży swą córkę w ofierze.
Priam gotował się z wściekłości, lecz nie mógł nic z tym zrobić. Wiedział, że siostra nigdy nie pogodzi się z tym wyrokiem, nawet jeśli odważnie stawi czoła przeznaczeniu. Przyłapał się na myśleniu, że życzy swemu ojcu szybkiej śmierci. Niestety, Laomedont miał się dobrze i wyglądało na to, że wraz z wiekiem przybywa mu sił, zamiast ubywać.
I wtedy, w tej jakże trudnej dla wszystkich sytuacji, do portu w Sigios przybił grecki okręt. Przybysze, którzy nim przypłynęli, udali się do miasta, a tam szybko ich rozpoznano.
Najbardziej rzucał się w oczy najwyższy z nich. Dobrze zbudowany, czarnobrody mężczyzna o kanciastej szczęce. Na plecy i ramiona narzuconą miał ogromną skórę dzikiego zwierza, którego łeb i monstrualne kły przerażały obserwatorów. Lew z Nemei – pomyślał Priam. – I jego zabójca, Herakles, syn Zeusa. Tuż za nim szli towarzysze jego wypraw, władcy greckich miast oraz znani powszechnie wojownicy.
Król postanowił przyjąć niespodziewanych, choć znamienitych gości. Oprowadzając ich po swoim dworze, nie pominął stajni. W pewnym momencie Herakles stanął przy sąsiadujących ze sobą boksach, zmrużył oczy i rzekł:
– Piękne… Czy to nie te wasze słynne konie, tak mocne, szybkie i zwinne jak żadne na świecie?
– Owszem – przytaknął z wyższością Laomedont. – A na dodatek są długowieczne i wolno się starzeją.
– Wiem, to nie jest zwykła rasa, tylko boskie kuce z Olimpu…
Priam przyglądał się z uwagą herosowi. Herakles stał nieporuszony. Jednak dobry obserwator z samego spojrzenia mógł wyczytać, że jest zainteresowany wierzchowcami.
Konie były dumą Laomedonta. Rozmnażał je i czasem sprzedawał za sumy tak ogromne, że można było kupić za nie całe wsie. Pierwszą parę, która potem znalazła się w Troi, podarował królowi Dardanii – Trosowi, sam Zeus. Mówiono, że pradziad Priama otrzymał je w zamian za swego syna, Ganimedesa.
Działo się to tak dawno, że już nikt nie pamiętał co było prawdą, a co tylko plotką. Mimo to, Priam wiele razy słyszał tę historię z ust starszych kuzynów i służących.
Tros nie cieszył się dokonaną transakcją. Wyrzucał sobie, że sprzedał własnego syna jak jakiegoś niewolnika. A to urągało jego królewskiej i ojcowskiej godności. Priam słyszał, że Tros nie miał wyboru. I to nie z powodu rzekomego czy prawdziwego Zeusa, lecz za sprawą samego Ganimedesa.
Książę był bowiem młodzieńcem obdarzonym nie tylko urodą, ale i ogromnym temperamentem. Od wczesnych nastoletnich lat sprawiał rodzicom wiele kłopotów. Wymykał się z pałacu i przepadał bez wieści na całe dnie.
Poddani plotkowali, że chłopak lubuje się zarówno w kobietach, jak i w mężczyznach. A gdy ktoś przypadnie mu do gustu, nie umie odmówić sobie przyjemności związanej z miłością cielesną.
Król, po każdym zniknięciu wysyłał za nim pościg. Zwykle okazywało się, że syn przepadł jak igła w stogu siana. Czasem udało się go znaleźć i siłą ściągnąć do pałacu, czasem wracał sam. Zazwyczaj wtedy, gdy kończyły mu się zabrane ze skarbca pieniądze, a aktualny kochanek czy kochanka do bogatych nie należeli.
Priam zastanawiał się niekiedy, czy nie odziedziczył temperamentu po Ganimedesie. Pocieszał się jednak, że w odróżnieniu od swego stryjecznego dziadka potrafił do pewnego stopnia zapanować nad swoją żądzą.
Ganimedes był kształcony tak samo jak jego bracia, Ilos i Assarakos. Jednak poezja, arytmetyka czy retoryka nudziły go wybitnie. Wdrażany do walki mieczem, machał ostrzem tak niedbale, jakby był krową leniwie odganiającą muchy przy pomocy własnego ogona.
Gdy zniknął po raz kolejny, Tros ciężko westchnął. A potem zarządził poszukiwania, które nie przyniosły żadnego skutku. Ganimedes pojawił się w pałacu dopiero po dwóch miesiącach. Jednak nie sam. Za nim szedł obcy mężczyzna o surowych rysach twarzy z czarnym orłem na ramieniu. Obaj stanęli przed królem.
– Ojcze! – Ganimedes skinął głową. – To jest Zeus.
– Kto? – żachnął się król.
– No, przecież mówię, że Zeus. Z Olimpu.
Trosowi oczy omal nie wyszły z orbit.
– Raczysz sobie ze mnie żartować? Do lochu z nimi! Natychmiast!
Strażnicy ruszyli, by wykonać polecenie, lecz spojrzenie nieznajomego zatrzymało ich w miejscu. Powiadano potem, że zastygli niczym kamienie, niezdolni do poruszenia się choćby o krok. Ich twarze, wykrzywione nagłym przestrachem, przeraziły dworzan i króla.
Ganimedes założył dłonie na ramiona.
– Chciałem tylko powiedzieć, że odchodzę. I nigdy tu nie wrócę.
– Dokąd… pójdziesz? – Tros z trudem wypowiadał słowa.
– Na Olimp. Tam będę mieszkał… Z Zeusem, jeśli to cię obchodzi.
– Ale jak to tak? Ehhh… Ze… Zeusie. – Król zwrócił się do przybysza. – Mam tylko trzech synów, a muszę zapewnić ciągłość panowania w Dardanii. Nie mogę jednego stracić.
– Jesteś pewien – Zeus uniósł kącik ust w sarkastycznym uśmiechu, po czym wskazał wzrokiem na Ganimedesa – że on się nadaje?
Tros westchnął ciężko i rozłożył bezradnie ramiona. Pewnie dotarło do niego, że z Ganimedesa byłby taki król, jak z koziej dupy trąba.
– A na Olimpie? Co niby, miałby robić?
– Będzie nalewał wino do kielichów. – Zeus wzruszył ramionami. – To akurat dla niego zajęcie. Poradzi sobie.
– I tylko… tyle?
– A co? To mało? Drogi królu, ciesz się, że zabieram ten uroczy kłopot z twoich oczu. I wynagrodzę ci, rzecz jasna, tę… stratę. Przed drzwiami przywiązałem parę koni. Są niezwykłe, nikt na ziemi takich nie posiada. Jeśli się nimi dobrze zajmiesz, a potem rozmnożysz, będziesz miał z tego więcej pożytku… niż z Ganimedesa. A sukcesja nie zostanie przerwana, Assarakos odziedziczy po tobie tron. Zaś twój najstarszy, Ilos wybuduje nowe miasto. Nazwie je Troją, i będzie nim rządził. Masz moją porękę, że tak się stanie.****
***
Priam ocknął się z zamyślenia w dużej sali jadalnej, gdzie wydawano właśnie ucztę z okazji przybycia Heraklesa i jego przyjaciół. Przetarł oczy i ze zdumieniem stwierdził, że na pół świadomie przeszedł całą drogę, korytarzami, ze stajni do pałacu.
Usiadł przy stole, obok Heraklesa. Przez pewien czas rozmawiano na rozmaite tematy, sycąc się mięsem i smacznym słodkim winem. Heros uważnie lustrował wzrokiem zgromadzonych. Wyglądał przy tym, jakby rozważał jakąś myśl. W końcu dotknął ramienia Priama i powiedział:
– Coś mi się zdaje, że wszyscy jesteście w grobowym nastroju. Stało się tu… jakieś nieszczęście?
Książę z początku zwlekał z udzieleniem odpowiedzi. Wydawało mu się, że nie powinien nękać gościa wewnętrznymi sprawami królestwa. Jednak, gdy Herakles nalegał – a nalegał uparcie – opowiedział mu o gniewie bogów, potworze, i o Hezjone, która niebawem miała być złożona w ofierze. Heros pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym zastukał swą potężną dłonią w drewniany stół, zwracając na siebie uwagę całego towarzystwa.
– Słyszałem, królu Laomedoncie, że macie tu problem z jakimś niezbyt przyjemnym potworem. Jeśli chcecie, mogę się nim zająć.
– A dałbyś sobie z nim radę? – zapytał władca.
– Nie takie rzeczy robiłem. Moi towarzysze, mogą poświadczyć.
– I pewnie nie zrobisz tego za darmo? Czego chcesz w zamian?
– Nie zabiorę ci zbyt dużo. Daj mi jeno dwa konie, ale z tych olimpijskich, zeusowych.
Król zgodził się na tę propozycję. Następnego ranka, Herakles udał się na plażę przy morzu. Zanim odszedł, kazał wszystkim przyrzec, że nikt nie pójdzie za nim.
– Nie wiem, ile to potrwa – powiedział. – Czekajcie na mój powrót. I nie zbliżajcie się do morza. Nie zapewnię wam bezpieczeństwa, gdy będę walczył z potworem.
Tego samego dnia, wieczorem rozpętał się sztorm, jakiego nie widziano od lat. Niebo nad Troją zasnuło się ciemnymi chmurami, a od wody dął tak silny wiatr, że zrywał dachy stojących na równinie domostw.
– Posejdon się gniewa – szeptali ludzie. I robili zakłady, czy Herakles wróci żyw do pałacu.
Król Laomedont nerwowo wyłamywał palce.
– A co, jeśli ten heros tylko pogorszy sytuację? Może lepiej było przykuć Hezjone do skały. Złagodzić boski gniew…
Herakles wrócił po trzech dniach i powiedział, że zabił potwora. Zażądał przy tym koni, które miał otrzymać jako zapłatę za wykonane zadanie. Laomedont wstał z tronu, po czym milcząc patrzył długo przed siebie. Zacisnął usta tak mocno, że jego szczęka zaczęła robić wrażanie kwadratowej.
– Dowody, proszę… – wysyczał wreszcie.
– Jakie dowody? – zdziwił się Herakles.
– Na to, że go zabiłeś! Jakiś łeb? Zęby? Albo łapę czy fragment skóry…
Heros westchnął przeciągle.
– Nie mam dowodów… gdy go zadźgałem, morze zabrało trupa.
– Oczywiście… morze zabrało trupa. Nic nie zrobiłeś, i jeszcze masz czelność żądać nagrody?
– Dowodem na to, że mówię prawdę, będzie spokój. Lada moment zaczną się jesienne zbiory. Jeśli plony nie zostaną zniszczone, a bydło przetrwa nierozszarpane, to chyba będzie jasny znak, że ubiłem gada.
– Może ubiłeś, a może sam odpłynął… Nie dostaniesz koni.
Heros zmarszczył brwi, a towarzyszący mu Telamon zerwał się z krzesła.
– Patrz, Heraklesie! Oszukał cię! Tak samo, jak kiedyś mego ojca, Ajakosa! Jemu nie zapłacił za wybudowane mury…
Priam nie chciał już dłużej tego słuchać. Dlaczego król tak podle traktuje ludzi? Zrazi do siebie wszystkich. I bogów, i herosów. Tylko ciekawe, kto za to odpowie? I w jaki sposób?
– Ojcze… – wychrypiał, a głos z trudem wydostawał się ze ściśniętego gniewem gardła. – Nie możesz tak postępować! Przecież to tylko dwa konie… z wielu! Daj mu je i niech jedzie do siebie, do Grecji.
– Posłuchaj swego syna – Herakles cedził słowa przez zęby. – Dobrze ci radzi.
Laomedont obrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z sali.
– Pożałujesz tego! – ryknął za nim heros. – Jak tylko załatwię swoje sprawy, wrócę tu! A wtedy zapłacisz za wszystkie oszustwa, jakich się w życiu dopuściłeś!
Jeszcze tego samego dnia, Grecy odeszli do Sigios i wsiedli na swój okręt. Odpłynęli bez pożegnania.
A jesień tego roku była spokojna, podobnie jak i następna. Żaden potwór nie zabijał bydła i ludzi ani nie niszczył plonów…
***
Hekabe najpierw urodziła Hektora. Priam z dumą patrzył na maleńkiego syna. Ja obejmę tron po moim ojcu – myślał. – A on będzie władał miastem po mnie. W oczach tego dzieciątka już teraz widział ogromną mądrość i siłę. Delikatnie wziął zawiniątko w ręce i przespacerował się z nim po komnacie.
– Popatrz, podniosłem go i nie płacze – rzekł do Hekabe. – To będzie kiedyś niezrównany mąż.
– Oczywiście, ale dajmy mu najpierw dorosnąć…
Czas płynął szybko, po roku żona Priama była w kolejnej ciąży. Tym razem nie wszystko układało się pomyślnie. Którejś nocy, ciemność przeciął dziki, nieprzytomny krzyk. Hekabe zerwała się z posłania i rzuciła ku oknu. Priam chwycił w ramiona przerażoną żonę, po czym przycisnął ją mocno do swej piersi.
– Co się stało? Czemu tak krzyczysz? – zapytał.
A ona opowiedziała mu o swoim śnie: urodziła płonącą żagiew, od której zapaliło się całe miasto.
– Widziałam jak wszystko się pali! – mówiła szybko. – Ogień sięgał nieba. Dym był tak ciemny, że przesłonił słońce. Ludzie ginęli w męczarniach, a domy rozpadały się w posadach. Co to mogło być?
Priam trzymał żonę w objęciach. Głaskał ją po głowie, szepcząc uspokajająco:
– Pewnie to nic nie znaczy. To tylko sen.
W rzeczywistości nie był pewien, czy ma rację. Odczuwał dziwny niepokój. Z trudem opanował drżenie rąk. Postanowił, że z rana zapyta wieszczków, co ta wizja może oznaczać.
Jednak dzień, który nadszedł, nie pozwolił na zajęcie się sprawą snu. Z samego rana do Laomedonta przybył posłaniec z Sigios z wiadomością, że do portu przybiło osiemnaście długich okrętów, po pięćdziesiąt wioseł każdy. A na nich greccy żołnierze, którzy szykowali się do zejścia na plażę. Ludzie w popłochu uciekli z wioski. Z ust do ust przekazywano sobie imię helleńskiego wodza: Herakles.
Laomedont w pośpiechu gromadził zbrojnych. Nie było czasu na to, by zmobilizować całą armię. Dlatego król zarządził, aby dworzanie wydawali miecze i łuczywo każdemu, kto się nawinie pod rękę. A potem zwrócił się do swych synów:
– Podarkosie***, Lampusie*****, Klytiosie***** zbierzcie jak najwięcej ludzi. Musimy zaatakować okręty. I to szybko, póki się nas nie spodziewają! Spalimy ich! A Hiketaon***** niech zostanie w mieście, na wszelki wypadek.
Uzbrojone trojańskie oddziały ruszyły w stronę morza. Gdy dotarli na miejsce, król wydał rozkaz ataku. Grecy na okrętach nie spodziewali się miastowych. Dowodził nimi Oikles, król Argos. Zaskoczony, wyciągnął miecz i wołał do swoich, by chwytali za broń. Z jego okrętu, który stał jako pierwszy, zaczęli wyskakiwać na plażę wojownicy. Oikles był wśród nich. Starły się dwa oddziały, grecki i trojański. Polała się krew. Achajowie bronili się z ogromną determinacją, jednak liczebnie byli słabsi. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Trojan. Niedługo potem padł Oikles, a na pokład zaczęto wrzucać płonące łuczywa. Priam z niedowierzaniem zerkał na trupy greckich wojowników. Udało się zwyciężyć, ale dlaczego tak łatwo to poszło?
I wtedy zrozumiał, że coś jest nie tak. Gdy walka odbywała się przy pierwszym okręcie, pozostałe odbiły od brzegu i wypłynęły na morze. Dlaczego uciekają? Patrzył jeszcze przez chwilę na to niepojęte zjawisko, aż w końcu dotarło do niego – co się wydarzyło. Przez plecy przebiegł mu dreszcz, a ciało spięło się niczym do biegu.
– Ojcze! – zawołał – Tu nie ma Heraklesa ani Telamona. Grecy podzielili swoje siły. Najlepsi z nich poszli na Troję!
Laomedont zarządził odwrót. Co tchu w piersiach ruszyli w kierunku miasta. W drodze natknęli się na niedużą grupę greckich żołnierzy. Priam stwierdził, że jego ludziom i tym razem dopisało szczęście. Herakles, idąc w stronę Troi popełnił błąd. Za bardzo rozproszył swoje siły. Trojanie, po krótkiej potyczce rozpędzili wroga i dopadli bram miasta. Zdążyli wejść do środka oraz zaryglować wrota.
I to był koniec sukcesów.
Herakles przegrupował zbrojnych, po czym zaatakował miasto od strony zachodniej. Tam, gdzie mury stawiał Ajakos. Herosowi udało się przedrzeć przez obronę i wejść do Troi. Za nim na umocnienia wdarli się pozostali Grecy z Telamonem na czele.
Herakles dokonał zapowiedzianej zemsty. Zabił Laomedonta oraz trzech jego synów*****. Zastrzelił ich z łuku. Tego, którego cięciwy nikt poza nim samym nie był w stanie naciągnąć. Hezjone dostała się do niewoli, a wraz nią Priam. Stali pod strażą w sali tronowej, czekając na decyzje zwycięzców.
Pierwszy do komnaty wszedł Herakles; potężny, dobrze zbudowany, spocony i rozgrzany walką. Groźnym spojrzeniem obrzucił zgromadzonych. Gdy siadał, królewski tron aż zatrzeszczał pod jego ciężarem. Chwilę potem, stojące po bokach krzesła zajęli najbliżsi mu towarzysze: Tezeusz, Telamon i Peleus.
Priam wiedział, że dwaj ostatni to synowie Ajakosa, którzy zmazani zbrodnią bratobójstwa musieli uciekać z ojczystego kraju. Telamona dostrzegł już wcześniej, podczas poprzedniej wizyty Argonautów w Troi. Peleus dopiero teraz przykuł jego uwagę. Był to wysoki, postawny mąż o nieco bezczelnym spojrzeniu. Włosy miał w kolorze ciemnego blondu, mieniące się ryżawym połyskiem. Na krześle siedział w niedbałej pozie, mrużąc zaczepnie jedno ze swych zielonych oczu.
Herakles poprawił lwią skórę na ramionach, rozparł się wygodnie, rzucił okiem na trojańskie rodzeństwo, po czym zwrócił się do towarzyszy.
– Co z nimi zrobimy?
– Jeśli chodzi o księżniczkę… – zaczął niepewnie Telamon. – Chciałbym ją zabrać ze sobą. Oczywiście tylko wtedy, jeśli ty jej nie weźmiesz, Heraklesie. Jest mi przychylna. Podczas poprzedniej wizyty w tym mieście… zbliżyliśmy się trochę.
Priam drgnął. Nie zauważył wcześniej, by coś było między Hezjone a Telamonem. Ale z drugiej strony, nie chodził przecież za nimi krok w krok. Mógł coś przegapić. Zresztą, wtedy żył Laomedont, więc może kryli się z uczuciami. Jeśli takowe w ogóle się pojawiły… Spojrzał na siostrę, lecz jej twarz była nieprzenikniona. Już miał zarzucić synowi Ajakosa, że przecież ma żonę, gdy uświadomił sobie, że sam nie jest święty w tych sprawach.
– Chcesz płynąć z Telamonem? – Herakles obdarzył księżniczkę łagodnym spojrzeniem.
– Tak.
Dziewczyna była nad wyraz spokojna. Priam nie wiedział co ma o tym sądzić. Jednak na rozmyślania nie miał czasu, bowiem tym razem Herakles zwrócił się do niego:
– A co z tobą, Podarkosie? Byłeś mi przychylny, gdy twój ojciec mnie oszukał. I dlatego cię oszczędziłem. Ale darowanie życia, to nie to samo co zwrócenie wolności…
Priam milczał, był zbyt dumny żeby prosić o łaskę. Wtedy do rozmowy wtrąciła się Hezjone.
– Heraklesie, Podarkos jest dobrym człowiekiem, a Troja potrzebuje króla. Bardzo cię proszę, uwolnij go.
Heros roześmiał się. Priamowi wydawało się, że ten człowiek ma dla Hezjone jakieś dziwne względy. Być może łączyła ich ta szczególna więź, która czasem nawiązuję się między wybawcą a chronionym? W końcu, jakby nie było, to jednak Herakles uratował księżniczce życie.
– Chcesz żebym go uwolnił i osadził na tronie… – Heros zadumał się. – Dobrze! Ale niech to nie wygląda tak, że mu jakąś szczególną łaskę uczyniłem. Wystawię go na sprzedaż, a ty go wykupisz.
– Chętnie, ale nie mam pieniędzy.
– To daj mi ten welon, który masz na sobie. Tyle mi wystarczy.
I w ten sposób, Podarkos zyskał przydomek, który stał się jego nowym imieniem. Priam znaczy bowiem tyle, co: wykupiony. Natomiast Herakles nie zabawił długo w Troi. Jeszcze tego samego dnia zabrał towarzyszy i wyruszył do Sigios, gdzie stały okręty. Hezjone poszła z nimi.
***
Gdy Grecy opuścili miasto, Priam przypomniał sobie o śnie Hekabe.
Zasięgnął rady wieszczków, lecz to co usłyszał zjeżyło mu włosy na karku. Syn, który się urodzi, przyczyni się do upadku miasta. Gdy przyjdzie na świat, należy go natychmiast zgładzić.
Priam bił się z myślami. Gdy nadchodziła noc, długo przewracał się w łożu z boku na bok, analizując przepowiednię. Pocił się i dręczył, na próżno szukając rozwiązania. Nie powiedział żonie o tym, czego dowiedział się od wieszczków. Nie chciał jej przedwcześnie dręczyć. Dopiero po narodzinach dziecięcia, wyjawił prawdę.
– Naprawdę chcesz go zabić? – Hekabe patrzyła na niego oczami okrągłymi ze zdumienia. – Potrafiłbyś to zrobić?
Mały chłopiec leżał bezradny w kołysce. Kwilił cichutko, jakby skarżąc się na los, który miał mu przypaść w udziale. Priamowi ścisnęło się serce. Znał siebie na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie będzie w stanie podnieść ręki na tak kruchą i bezbronną istotę.
Tymczasem wieść o wróżbie rozniosła się na dworze. Trojańscy panowie zaczęli naciskać na to, by król stawił czoło przeznaczeniu. By nie narażał miasta na zgubę w imię miłości do syna. Na czele niezadowolonych stanął Antenor, brat Hekabe.
– Jesteś nie tylko ojcem, ale i władcą! – grzmiał podczas pałacowych zebrań. – Twoim obowiązkiem jest chronić naród. A wobec tego obowiązku, dobro i życie jednostki nie ma żadnego znaczenia. Jak żołnierz idzie na wojnę i ginie, tak twój syn powinien umrzeć. Tak uważam i zdania nie zmienię. Dobro kraju powinno stać ponad prywatnym interesem.
– Nie zabiję własnego syna. – Priam ponuro przyglądał się wzorom na posadzce. Zewsząd dochodziły go niezbyt przyjazne szepty dworzan i możnych.
– Nie musisz tego robić sam. Pod Troją mieszka człowiek, który kiedyś był biedny. Zwie się Agelaos. Twój ojciec pomógł mu się wzbogacić. Dał ziemię pod pastwiska i liczne trzody w posiadanie. Dzięki twej rodzinie, jego dzieci mają się dobrze, nie cierpią głodu. Możesz go poprosić, by spłacił dług…
– Nie wierzę… Mój ojciec miał taki gest? To do niego niepodobne!
– Owszem, niepodobne. Być może łączyły ich jakieś sprawy… o których nie mamy pojęcia. I się nie dowiemy, bo Laomedont zamknął już swe oczy. W każdym razie, Agelaosa można wziąć pod włos, i zlecić mu by zlikwidował… nasz problem.
Priam zwlekał z decyzją.
Wiedział, że chłopak pozostawiony na dworze będzie żył wśród wśród ludzi nastawionych do niego wrogo. Sączących mu jad do ucha, wypominających przewinienia, których nie zdążył jeszcze popełnić. A to przecież prosta droga do zguby, do tego by wypełniły się słowa przepowiedni… Czy chłopak miałby w sobie siłę, by nie poddać się otaczającej go nienawiści?
Bogowie, co robić? Czy jest jakieś wyjście?
Tego dnia, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, do Priama przybiegła służąca z wieścią, że Hekabe prosi go do swoich komnat. Król, zdziwiony tym nagłym wezwaniem, udał się do żony.
Zastał ją siedzącą na krześle, trzymającą na rękach syna. Chłopiec był owinięty w ciepły koc, a na podłodze leżała torba podróżna. W rogu komnaty stał obcy mężczyzna; ciemnowłosy o ostrych, ogorzałych rysach twarzy. Mimo pozornej surowości, jego błękitne spojrzenie było ciepłe, pełne życzliwości.
– Co to ma znaczyć? – Priam spoglądał to na żonę, to na przybysza. – Kto to jest?
– To Agelaos – odpowiedziała Hekabe.
– Zwariowałaś! Jak mogłaś podjąć decyzję bez mojej zgody!
– Tak, podjęłam tę decyzję za ciebie. – Królowa odłożyła chłopczyka do kołyski. – On nie może tu zostać. Ludzie widzą w nim zagrożenie, mogą czyhać na jego życie.
– Aha… więc proponujesz, żeby go zabić wcześniej, zanim inni to zrobią!
– Wysłuchaj mnie! – Hekabe podeszła do Priama. A gdy objęła dłońmi jego kark, ich oczy zbliżyły się do siebie. – Nikt nie mówi o zabijaniu…
– To… co tu robi Agelaos?
– Pomoże nam. Odwdzięczy się za dobro, które dostał od twego ojca.
– Spokojnie, królu… – rzekł mężczyzna, który wciąż stał w cieniu. – Nie jestem złym człowiekiem. Za dobro odwdzięczam się dobrem.
Hekabe wciąż patrzyła Priamowi w oczy. Pogłaskała go delikatnie po policzku, po czym mówiła dalej:
– Powiemy ludziom, że postąpiliśmy zgodnie z radą Antenora. Wynajęliśmy Agelaosa, a on zabił naszego syna. Ale… to nie będzie prawda.
– A co będzie prawdą? – zapytał cicho Priam.
– Agelaos ma żonę, która właśnie zaczęła rodzić. Weźmie chłopca, a potem ogłosi światu, że urodziły się bliźniaki. Wychowa go razem ze swoimi dziećmi.
Priam poczuł ogromny ciężar w piersiach.
– Zrozum, nie mamy innego wyjścia… – Hekabe wyjęła synka z kołyski i włożyła go do torby podróżnej. Obok kocyka utknęła sakiewkę ze złotem. – To na pierwsze lata życia.
– Proszę się nie martwić – W oczach Agelaosa widać było współczucie. – Będzie mu u mnie dobrze.
Priam podniósł torbę z dziecięciem.
– Nie nadałem mu nawet imienia.
– A więc zrób to – zachęciła go Hekabe.
W komnacie zapanowała cisza, którą przecinał jedynie ledwie słyszalny syk płomieni liżących knoty woskowych świec. A potem Priam usłyszał samego siebie, jak mówi:
– Nadaję ci imię… Parys.
***
Mijały lata, Hekabe rodziła kolejne dzieci. Priam wzmacniał Troję pod względem gospodarczym i militarnym, a Parys wychowywał się w rodzinie Agelaosa.
Król czasami udawał się w przebraniu na pastwisko przy górze Idy, gdzie z ukrycia obserwował syna. Już dawno pogodził się z sytuacją. Uznał że chłopca spotkał najlepszy los z możliwych w jego sytuacji. Pocieszał się przekonaniem, że ten mały człowiek – krew z jego krwi i kość z kości – żyje spokojnie z dala od dworu, a przy tym wygląda na szczęśliwego i pozbawionego trosk.
Może to i lepiej, że ominęła go odpowiedzialność związana z byciem członkiem rodziny królewskiej? Dzięki temu będzie mógł ułożyć sobie życie bez oglądania się na obowiązki wobec Troyady i jej mieszkańców.
Ten sielankowy spokój przerwał Agelaos. Przybył do pałacu, spotkał się z Hekabe i powiadomił ją, że musi pilnie porozmawiać z królem. A jako, że sprawa jest ważna, prosi o spotkanie na osobności.
Następnego dnia, rankiem, Priam przebrał się w prosty strój pastucha i udał się do wioski u podnóży gór. Agelaosa zastał w chacie. Przywitał się z nim jak ze starym przyjacielem, po czym obaj udali się na spacer.
– O czym chciałeś za mną rozmawiać? – zapytał król.
– O Parysie, moim synu. Skończył niedawno czternaście lat…
– Tak, wiem o tym. Widziałem go niedawno, wyrósł na przystojnego młodzieńca. Słyszałem też, że ludzie dobrze o nim mówią. Chwalą go za pracowitość i odwagę. Wspiera słabszych, nie pozwala nikogo krzywdzić. Dobry z niego chłopak…
– Prawdę mówisz. – Agelaos uśmiechnął się smutno. – Jest jednak coś, co mnie niepokoi. Nie wiem czy powinienem zawracać ci tym głowę.
– Mów, śmiało!
– Cztery dni temu, przebudziłem się w nocy i wyszedłem przed dom. Było chłodno, więc się okryłem płaszczem. Spojrzałem w niebo i ponad drzewami zobaczyłem księżyc w pełni. Taka świetlista, jasna poświata ciągnęła się od niego i oświetlała podwórze. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Ale nie to mnie zaniepokoiło, tylko… coś innego. Otóż na ziemi, tuż przy ścianie chaty siedział Parys, cały spowity tym księżycowym, dziwnym światłem. Patrzył się nieprzytomnie przed siebie i mamrotał coś pod nosem.
– Może mu się coś przyśniło, i na wpół obudzony wyszedł z domu?
– Tak było, ale słuchaj mnie dalej. Spytałem go, co tu robi. A on odpowiedział: właśnie wybrałem najpiękniejszą. Szturchnąłem go, bo myślałem, że wciąż śpi. O czym ty mówisz synu, zawołałem. Wtedy się ocknął. Powiedział mi, że był na weselu, Tetydy i Peleusa. I, że właśnie stamtąd wrócił.
– Widocznie się dobrze nie wybudził. To wesele było dziewięć lat temu. A Tetyda i Peleus mają już syna, ośmioletniego bodajże.
– Opisał mi dokładnie jaskinię na górze Pelion. – Agelaos kontynuował swą opowieść. – I bogów uczestniczących w weselnej uczcie. Mówił, że widział Ganimedesa, rozlewającego ambrozję do pucharów. Apollo grał na lirze, a nereidy tańczyły w rytm wygrywanej przez niego muzyki.
– To niemożliwe! Parys ma wprawdzie bujną wyobraźnię, lecz tym razem przeszedł samego siebie. – Priam machnął ręką ze zniecierpliwieniem. Przystanął, usiadł na pniu drzewa i zadumał się. – A o co chodziło z tym wyborem najpiękniejszej? – zapytał po chwili.
– Mam mówić dalej? – Agelaos wyglądał jakby się bał, że jego słowa zdenerwują króla.
Priam skinął głową. Skoro już tu przybył, chciał wysłuchać do końca. Nawet, jeśli ta historia byłaby jedną z najmniej wiarygodnych na świecie. Agelaos siadł obok niego i wyprostował nogi.
– Podobno na tym weselu, bogini niezgody, Eris rzuciła na stół jabłko z napisem: dla najpiękniejszej. Atena, Hera i Afrodyta omal się nie pozabijały, walcząc o ten tytuł. A Zeus zdecydował, że to nasz Parys ma rozstrzygnąć ten spór.
– Fascynujące… – Priam próbował powstrzymać śmiech. – A powiedzieli mu, dlaczego wybrali akurat jego?
– Bo jest najprzystojniejszy… i sprawiedliwy. Nie śmiej się! Powtarzam tylko to, co usłyszałem.
– Dobrze, a co było dalej?
– Potem te boginie rozebrały się przed nim i zaczęły pokazywać swoje wdzięki.
– Rozumiem… Chcesz mi powiedzieć, że Parys wszedł w wiek dojrzewania? Trzeba było tak od razu! Jeśli odziedziczył temperament po mnie albo po Ganimedesie, to pewnie będzie z nim trochę problemów, ale jakoś to ogarniemy…
– Priamie, daj mi dokończyć! – Agelaos spojrzał z wyrzutem na króla. – On nie wiedział, którą z nich ma wybrać. Chciał nawet to nieszczęsne jabłko na trzy części dzielić. Jednak Hermes powiedział, że tak nie wolno. I wtedy boginie wpadły na pomysł, że przekupią Parysa. Hera zaoferowała mu bogactwo i władzę, a Atena zwycięstwo we wszystkich prowadzonych bitwach i mądrość. Widać nie wiedziały, z kim mają do czynienia, bo te obietnice go nie skusiły. Stał dalej przed nimi; niezdecydowany i wielce zażenowany. Wówczas odezwała się Afrodyta. Zaproponowała mu najpiękniejszą kobietę na świecie za żonę…
– A on, jeśli faktycznie wdał się we mnie… to tę ostatnią ofertę przyjął?
– Strzał w dziesiątkę, królu! Tak było. Owa obiecana dziewoja ma ponoć na imię Helena i pochodzi ze Sparty.
Priam zmarszczył brwi, a potem zasępił się. Śmiech, śmiechem… Może i próbował sprowadzić to wszystko do absurdu, ale przeczucie mówiło mu, że sen Parysa do zwyczajnych nie należał. Tylko o jakiej przyszłości mówił? Dobrej czy złej? Przypomniała mu się żagiew zapalająca miasto i poczuł dziwny ucisk w żołądku. Szybko odsunął od siebie tę wizję. Cokolwiek się stanie, on sam będzie miał w tym swój udział.
– Zadbaj, by Parys miał jak najwięcej zajęć – powiedział po namyśle do Agelaosa. – Jak się młodzi nudzą, to najgłupsze pomysły przychodzą im do głowy. Dobrze by było, żeby się ożenił. Nie wiesz… czy podoba mu się jakaś dziewczyna?
– Jest taka jedna, całkiem porządna i pracowita, ma na imię Ojnone. Wymykał się do niej kilka razy.
– Nie przeszkadzaj mu w tym. A jakby chciał się żenić, daj mu swoje błogosławieństwo.
– Jak sobie życzysz królu… – Agelaos zawahał się. Spojrzał niepewnie na Priama, po czym dodał: – Jeśli chodzi o Ganimedesa… to słyszałem jak mówiono, że miał ogromną potrzebę niezależności. Nikogo nie słuchał, chadzał własnymi ścieżkami. Nie chcę cię martwić, ale Parys… czasami zachowuje się podobnie.
**********
* Istnieje wersja mitu, wg której Apollo i Posejdon wybudowali mury Troi dużo wcześniej, bo za czasów Trosa, pradziadka Priama. A za rządów Laomedonta na skutek trzęsienia ziem: zawaliła się zachodnia ich część. Do jej odbudowy został zatrudniony Ajakos z Eginy.
** W jednej z wersji mitu Posejdon budował mury wraz z Ajakosem, a Apollo wcale nie próżnował, tylko grał na lirze i pasł trzodę Laomedonta.
*** Podarkos – imię Priama, które otrzymał po narodzinach. Priamem nazwano go nieco później, gdy Herakles zdobył Troję.
**** Scena spotkania Zeusa z Trosem jest wymyślona, ale wydarzenia w niej opisane są zgodne z mitologią.
*****Lampus, Hiketaon, Klytios – synowie Laomedonta, bracia Podarkosa, czyli Priama. Priam miał jeszcze jednego brata Titonosa. Mity z jednej strony przekazują, że Herakles podczas najazdu na Troję zabił wszystkich synów Laomedonta oprócz Priama. Jednak z drugiej strony podają, że Titonos panował na prowincji Persji, skąd wspierał Priama już jako króla podczas walk z wrogami. Potem zakochała się w nim bogini Eos, która wyprosiła dla niego u Zeusa nieśmiertelność. Ale pech chciał, że zapomniała o wiecznej młodości, dlatego Titonos starzał się, kurczył, tracił siły. W końcu Eos nie mogła już na to patrzeć i ubłagała Zeusa, by przemienił go w świerszcza.
**************************
Następny rozdział: