Trojańskie opowieści. Rozdział 5 – Zaginiony królewski syn (Parys)

Trojańskie opowieści. Rozdział 5 – Zaginiony królewski syn (Parys)

Linki do poprzednich rozdziałów:

Trojańskie opowieści. Prolog – To ja miałem umrzeć młodo!

Trojańskie opowieści. Rozdział 1 – A na Olimpie trwa zabawa (Tetyda)

Trojańskie opowieści. Rozdział 2 – Troja jest tylko jedna (Priam)

Trojańskie opowieści. Rozdział 3 – Ucz się, drogie dziecię moje… (Peleus)

Trojańskie opowieści. Rozdział 4 – Zalotnicy Heleny (Odyseusz)

***

Parys przyglądał się swej żonie, Ojnone, szykującej wieczorną strawę. Myślami wracał do dnia zaślubin, które odbyły się rok temu. Miał wtedy piętnaście lat i nie był pewien czy jest gotowy do wzięcia na siebie tak dużej odpowiedzialności.

Bo czymże jest miłość?

Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć nawet dziś, po roku małżeństwa.

Głęboki fotel, w którym siedział, sprzyjał rozmyślaniom. A półleżąca pozycja sprawiała, że czasem zapominał popychać nogą kołyskę na biegunach, w której drzemał jego dwumiesięczny synek, Koritos. Dopiero ciche kwilenie dziecka, budziło go z półsnu. Wracał wtedy do bujania niemowlęcia i przerwanych przed chwilą rozważań.

I przyznawał sam przed sobą, że nie wie czy kocha Ojnone. Podobała mu się, lubił jej zapach i miękkie ciało. Intrygowały go gęste kasztanowe włosy dziewczyny. Nieraz budził się w nocy i obserwował niesforne, długie pukle, wijące się w świetle księżyca po białej pościeli. Kojarzyły mu się z wężami hipnotyzującymi ofiarę, by potem ją schwytać i żywcem wciągnąć do ogromnej, zakończonej jadowymi zębami, paszczy.

Do zawarcia związku małżeńskiego nakłonił go ojciec, Agelaos. Parys zwlekał z podjęciem ostatecznej decyzji. Uciekał się do różnych wymówek, gdyż miał poczucie, że ożenek nie jest tą rzeczą, której pragnie w tej chwili dla siebie. Jednak zapytany o to, co jest dla niego ważne w życiu, nie umiałby udzielić odpowiedzi. Był za młody na to, by mieć pewność, czego tak naprawdę chce.

Czasem zastanawiał się nad tym, czy ojciec nie wykorzystał jego braku doświadczenia i pewności siebie w celu narzucenia mu własnej wizji życia. Przed oczami stawały mu ich wspólne rozmowy sprzed roku czy półtora.

– Ciągle do niej chodzisz, synu – marudził Agelaos. – Nie wracasz na noc do domu. Wszyscy już wiedzą, że coś was łączy. Myślę, że Ojnone ci się podoba.

– Nie wiem…

– Jak to nie wiesz? Przecież to widać! Chodzisz z głową w chmurach, nie słyszysz co się do ciebie mówi. Trzeba ci po kilka razy powtarzać. Uśmiechasz się sam do siebie. Synku, ty jesteś zakochany. A jako żeś młody, to nie potrafisz rozpoznać tego stanu.

Agelaos miał rację w jednym.

Parys naprawdę chodził wtedy z głową w chmurach i zapominał o swych obowiązkach. Jednak przyczyną tego stanu nie była Ojnone. Młodzieniec wciąż miał w głowie, myślach i sercu tę noc, kiedy Hermes zabrał go na wesele Tetydy i Peleusa. A gdy zamykał oczy, widział przed sobą trzy wspaniałe boginie, z których miał wybrać tę jedną, najpiękniejszą. Ojciec wmawiał mu potem, że to tylko sen, ale Parys wiedział, że to działo się naprawdę.

– Nie przywiązuj się do nocnych majaków – tłumaczył mu Agelaos. – One nic nie znaczą. Jeśli nie będziesz uważał, zwiodą cię na manowce. Odciągną od prawdziwego życia i sprowadzą na ciebie nieszczęście.

– A mnie się wydaje, że nie masz racji, ojcze. Afrodyta była dla mnie miła, obiecała mi… Helenę.

– Ile razy mam powtarzać! – Agelaos zatrząsł się ze złości. – Helena nie istnieje! Wybij sobie z głowy te mrzonki!

Parys wiedział, że to nie były mrzonki.

I… że ojciec się bał.

Coś musiało go przerazić, gdyż kilka dni po tym śnie do domu przybył ON. Przyjechał o świcie. Przywitał się z Agelaosem, po czym obaj poszli na dłuższy spacer, by nikt nie słyszał, o czym mówią.

Parys nie wiedział, kim jest ten człowiek. Rozpoznawał go po brunatnym, podróżnym płaszczu obszytym żółtą taśmą, oraz po kapturze zasłaniającym pół twarzy. Widywał go w wiosce lub na zboczach góry Idy, gdzie pasły się trzody Agelaosa. Zastanawiał się wtedy, czemu obcy ukrywa przed ludźmi swoją tożsamość, i czy ojciec wie z kim ma do czynienia.

Czasem miał wrażenie, że mężczyzna przychodzi tylko po to, by go obserwować. I czuł z tego powodu niepokój, który potem odpychał, tłumacząc sobie, że to odczucie jest irracjonalne.

Pewnego dnia podejrzał nieznajomego w stajni, gdy przekazywał ojcu torbę z kosztownościami. Ten widok całkowicie zbił go z tropu. Niestety, nie mógł poprosić Agelaosa o wyjaśnienie tej dziwnej sytuacji, gdyż obcy człowiek zwykle przyjeżdżał w tajemnicy. Jednak Parys miał talent do wyczuwania takich szemranych sytuacji. Dlatego często podglądał chowających się w obejściu mężczyzn, choć nigdy nie udało mu się podsłuchać ich rozmów.

– Przypiec ci rybę na rumiano? – Słysząc dźwięczny głos Ojnone z trudem powrócił do rzeczywistości.

– Jak chcesz – odburknął.

Po chwili uświadomił sobie, że nie było to zbyt uprzejme.

– Przepraszam. Tak, lubię przypieczoną.

Zasiedli do kolacji. Parys musiał przyznać, że Ojnone gotuje bardzo dobrze. Umie dobierać przyprawy i zioła tak, by potrawa niemal rozpływała się w ustach. Poza tym jest ładna, inteligentna, dba o dom, a gdy trzeba, potrafi upolować zwierzę na obiad. Wielu mężczyzn uznałoby ją za wymarzoną żonę.

Tylko co z tego, skoro ona nie jest Heleną?

W wyobraźni Parysa, wybranka, przeznaczona mu przez Afrodytę, była kobietą o niebiańskiej wręcz urodzie. Zresztą, inną być nie mogła, skoro obiecała mu ją sama bogini miłości.

Czy Helena gotuje tak dobrze, jak Ojnone? Dla Parysa nie miało to większego znaczenia. Najpiękniejsza kobieta świata nie musi być wyśmienitą kucharką. Samo jej istnienie wystarczyłoby za te wszystkie wspaniałe cechy, które mężczyźni od wieków przypisywali idealnym małżonkom.

Inna rzecz, że kochanie kogoś za to, że dobrze gotuje czy sprząta, nie było według Parysa prawdziwą miłością tylko transakcją wymienną. Uważał, że żona to nie służąca. I dlatego nie zgadzał się ze słowami swego pragmatycznego ojca, który często powtarzał:

– Samą urodą kobiety, dzieci nie wykarmisz. Chyba, że jesteś królem i weźmiesz sobie księżniczkę. Wtedy możesz sobie pozwolić na takie fanaberie.

Ojnone zebrała talerze po skończonej kolacji. Przemyła je wodą i odstawiła na półkę. Potem usiadła obok Parysa, ujęła dłonią jego podbródek, po czym spojrzała mu prosto w oczy.

– Ostatnio uciekasz myślami gdzieś daleko, jesteś obecny ciałem, ale twego ducha tu nie ma. Nie dostrzegasz mnie ani Koritosa. – powiedziała. – Mam dziwne przeczucie, że niedługo od nas odejdziesz.

Parys miał zamiar powiedzieć, że to nieprawda, że Ojnone się myli, lecz głos uwiązł mu w krtani. Nie potrafił kłamać ani dawać obietnic, o których wiedział, że nigdy ich nie spełni. Westchnął cicho i spuścił głowę.

– Chodźmy do łóżka – rzekł cicho, i wstał od stołu.

***

Parysa obudziło donośne stukanie do drzwi. Usiadł na łożu. Spojrzał Ojnone siedzącą na krześle i karmiącą dziecko, po czym niechętnie wygramolił się z ciepłej pościeli. W biegu narzucił na siebie chiton. Przez okna do izby wpadały jasne promienie słoneczne, znacząc świetliste ślady na domowych sprzętach. A to oznaczało, że dzień już dawno się rozpoczął.

– Czemu mnie nie obudziłaś? – Z wyrzutem spojrzał na żonę. – Pójdę otworzyć – dodał.

Dobiegł do drzwi i odsunął zasuwę.

– Co z wami? Jeszcze śpicie? – rzucił od progu Agelaos, z rozbawieniem podkręcając wąsa. – Wszak już prawie południe.

– Zaspałem – odpowiedział Parys. – Nie wiem jak to się stało. Powinienem już dawno być na nogach, robota sama się nie zrobi.

Ojcowski dom znajdował się za płotem. Było to wygodne ze względu na to, że obrabiali wspólne pole oraz pasali trzodę na tych samych pastwiskach.

Agelaos przysiadł na zydlu i wypił kubek zimnego mleka, który podała mu Ojnone. Potem zajrzał do kołyski, połaskotał po nosku niemowlę i z radością stwierdził, że maluch się do niego uśmiecha.

– Bystre dziecko, poznało dziadka – rzekł z dumą. – Ale do rzeczy, przyszedłem z ważną sprawą. Dziś rano miałem w domu posłańca z Troi. Król zażądał naszego najlepszego byka, tego co wygrał ostatnie zawody. Po południu przyśle po niego służących.

– Chce zabrać Glaukosa? – Parys zmrużył gniewnie oczy. – Do czego on mu potrzebny?

– Podobno urządza igrzyska, byk będzie nagrodą dla zwycięzcy.

– Ale to musi być ten? Nie możemy dać innego?

– Przykro mi, synu. Posłaniec mówił, że Priam życzy sobie Glaukosa. Nie możemy mu odmówić.

Parys przechadzał się nerwowo po izbie. Nie uśmiechało mu się oddawać zwierzęcia królowi, lecz nie miał wyjścia. Gorączkowo rozmyślał, szukając jakiegoś rozwiązania. Nagle przystanął. Za oknem zobaczył kobietę łudząco podobną do Afrodyty. Podszedł bliżej, lecz zjawa zaczęła się rozpływać. Zanim zniknęła, posłała mu znaczący uśmiech, chwilę później doznał olśnienia.

– Pójdę do Troi i wezmę udział w igrzyskach – oznajmił. – Jeśli uda mi się wygrać, odzyskam Glaukosa.

– Oszalałeś! – Agelaos zerwał się z zydla. – Nie możesz tego zrobić!

– A dlaczego nie? Skoro muszę oddać Glaukosa na jakąś imprezę, to wezmę w niej udział! Zabronisz mi?

Agelaos jęknął przeciągle i złapał się za głowę.

– Same głupoty ci w głowie! – zawołał. – Masz, żonę, dziecko i dom, mało ci? Czego ty jeszcze od życia chcesz?

– Owszem, mam wspaniałe życie, które dla mnie zaplanowałeś – odparł z sarkazmem Parys. – Dlaczego nigdy nie zapytałeś mnie o zdanie? Nie pomyślałeś, że mogę chcieć czegoś innego? I że kiedyś podążę za swoimi pragnieniami? Teraz postaram się nie stracić Glaukosa. A potem… Co potem, to jeszcze nie wiem, ale nie oczekuj, że całe życie będę robił to, co mi każesz.

Ojciec przez dłuższy czas milczał. Zamglonym wzrokiem wpatrywał się w kołyskę małego Koritosa. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. A może miał za złe Parysowi tę mało uprzejmą wymianę zmian? Młodzieniec poczuł, że jego policzki robią się gorące. Spuścił głowę.

– Przepraszam – rzekł cicho. – Nie chciałem być wobec ciebie niemiły… Tylko… to moje życie i naprawdę… uwierz mi… umiem podejmować samodzielne decyzje. Nie możesz cały czas prowadzić mnie za rękę, jak jakiegoś niedorosłego gówniarza.

– Dobrze. – Agelaos westchnął ciężko. – Udasz do Troi, ale nie sam. Ja i Lizys będziemy ci towarzyszyć.

Parys już miał rzec, że nie trzeba go niańczyć, jednak w ostatniej chwili powstrzymał wymykające się z ust słowa. Nie chciał już więcej ranić ojca ani się z nim kłócić. Skoro Agelaos życzy sobie iść, niech idzie i niech zabierze Lizysa, jeśli taka jego wola.

***

Dwa dni później Parys obudził się przed świtem. Przemył twarz zimną wodą, po czym założył jedno ze swych lepszych ubrań. Spakował kilka kawałków chleba, ser i nieco wina drogę. Pocałował w czółko śpiącego Koritosa i uściskał Ojnone. Miał wrażenie, że krew w nim wrze z ekscytacji i podniecenia.

Przed domem czekali na niego Agelaos i Lizys. Obaj mieli przy sobie niewielkie torby podróżne oraz płaszcze na wypadek zmiany pogody. Ojciec zerkał na niebo, jakby chciał zgadnąć czy w najbliższym czasie nie będzie padać. Na szczęście chmur nie było, na czystym, błękitno-różowym horyzoncie wschodziło jasne słońce.

Parys skinieniem głowy przywitał się z Agelaosem, zaś Lizysa, swego brata bliźniaka, klepnął po przyjacielsku w ramię.

– To w drogę! – rzekł, po czym zarzucił sakwę na ramię.

Szli w milczeniu, wdychając świeże, przesycone rosą poranne powietrze. Parys spoglądał z ukosa na brata, zastanawiając się przy tym, czemu są tak od siebie różni. Wszak urodzili się tego samego dnia, wyszli z łona jednej matki, a za ojca mieli Agelaosa.

Mimo to Lizys był krępy i muskularny a Parys wysoki, szczupły i niebieskooki. Z niewiadomego powodu jego brat bliźniak miał ciemniejszą karnację i tęczówki jak węgle, wyciągnięte z wygaszonego popiołu.

Różnili się również charakterami. Lizys był spokojny, nigdy nie zdarzyło się żeby kwestionował poglądy ojca. Za to Parys buntował się przeciw narzucanym przez rodzinę regułom i obyczajom, chadzał własnymi ścieżkami i na każdy temat miał własne zdanie.

***

Igrzyska odbywały się pod murami miasta, na równinie przed Bramą Skajską. Wielobarwny tłum Trojan gromadził się właśnie, by obserwować wyścigi rydwanów. Na podwyższeniu, pod baldachimem stały bogato zdobione krzesła, na których zasiadła rodzina królewska. W pobliżu murów ustawiono namioty, gdzie zgromadzone zostały nagrody dla zwycięzców. Pilnowały ich liczne straże.

– Ojcze, spójrz! – Parys wypatrzył białego byka, Glaukosa, skubiącego trawę pomiędzy namiotami.

– Spokojnie, synu. – Agelaos chwycił go za ramię. – Najpierw zorientujmy się w sytuacji.

– Znajdźmy jakieś dogodne miejsce do oglądania – zaproponował Lizys.

Podeszli bliżej, aż do placu gdzie zaczynał się tor wyścigowy. Parys z zaciekawieniem przyglądał się zgromadzeniu, nie chcąc przegapić żadnego z emocjonujących widoków, jakie mogły zaoferować igrzyska.

Chwilę później na placu stanął herold. Donośnym głosem obwieścił kolejność dyscyplin, w których mieli mierzyć się zawodnicy. Gdy opowiadał o nagrodach przygotowanych dla zwycięzców, jego słowa co rusz przerywały gromkie brawa i okrzyki zadowolenia.

Parys zaklął w myślach, gdyż wiwaty tłumów zagłuszały niekiedy wypowiedzi herolda. A on nie chciał uronić żadnej z nich. Czekał na tę jedną, najważniejszą i w końcu odetchnął z ulgą, gdy usłyszał, że biały byk Glaukos został przeznaczony na nagrodę dla zwycięzcy w walce na pięści.

Zmarszczył brwi, wyprostował się, wypiął pierś do przodu, po czym stanął w kolejce do stołu, gdzie mężczyźni poświadczali chęć rywalizowania w poszczególnych dyscyplinach.

– Aleksander Parys, syn Agelaosa – rzekł dumnie, gdy stanął przed starszym, białowłosym człowiekiem przyjmującym zgłoszenia. – Wezmę w udział w walce na pięści.

Otrzymał pomarańczowy kamień, uprawniający do uczestniczenia w zawodach. Zacisnął dłoń. Wypolerowana powierzchnia żetonu przyjemnie chłodziła skórę.

Tymczasem zaczęły się wyścigi rydwanów. Zawodnicy ciągnęli losy, by ustalić kolejność wozów na starcie. Parys rozglądał się wokół, próbując odnaleźć w tłumie ojca i brata, gdy nagle ktoś trącił go w ramię.

– Nie oglądaj się na ludzi tylko patrz tam… na tor. Zaraz ruszają – powiedział ze śmiechem bogato odziany chłopak.

Parys pokiwał głową, nie wiedział co odpowiedzieć. Patrzył z ukosa na młodzieńca, był w jego wieku lub może niewiele młodszy. I pewnie pochodził z jednego z możniejszych trojańskich rodów.

– Widzisz ten słup w oddali – Chłopak wskazał punkt na równinie. – Jest dębowy, wspierają go dwa białe kamienie. To miejsce strategiczne, tam wozy biorą zakręt. Im bliżej słupa uda się zawrócić, tym lepiej. Można wtedy zyskać przewagę nad pozostałymi. Trzeba tylko uważać, by nie zawadzić o kamienie…

– Ciekawe kto zwycięży? – Parys z grzeczności podtrzymał rozmowę. Tak naprawdę myślał tylko o zawodach pięściarskich, i o tym czy uda się odzyskać Glaukosa.

– Jak to, kto? Oczywiście, że mój brat, Hektor. Zawsze wygrywa zawody, w których uczestniczy. Jak się zwiesz?

– Aleksander. – Parys sam nie wiedział, dlaczego podał swe drugie imię. Nadali mu je mieszkańcy wiosek u podnóży Idy, w podzięce za przegnanie z pastwisk zuchwałych złodziei bydła.

– Mnie zwą Deifobos.

Ustawione w szeregu konie ruszyły z kopyta, poganiane biczami przez zawodników. Pociągnęły za sobą rydwany i pomknęły szybko przez równinę, wzniecając za sobą tumany kurzu.

Hektor? Deifobos? Czyż to nie są imiona starszych synów króla Priama. Parys westchnął cicho i przestąpił z nogi na nogę. Nawet jeśli, to czego ten chłopak mógł od niego chcieć? Po co go zaczepiał?

– Muszę poszukać ojca i brata.

– W tym tłumie nie będzie łatwo – Deifobos zmrużył oczy i osłonił je przed słońcem. – Przyjechałeś oglądać igrzyska?

– Nie. Wezmę udział w zawodach.

– Naprawdę? A w jakich?

– W walce na pięści.

Królewski syn zrobił dwa kroki do tyłu, otaksował Parysa uważnym spojrzeniem, zupełnie jakby wybierał jałówkę na sprzedaż. Potem parsknął śmiechem.

– Nie wyglądasz groźnie – rzekł w końcu. – Dam ci radę, odpuść sobie tę walkę. I tak wygra Hektor. Przynajmniej wrócisz bez siniaków do domu.

– Nie mów mi, co mam robić! Sam decyduję o sobie.

– Skoro tak, to niech się dzieje twoja wola… Chciałem cię tylko ostrzec, choć tak naprawdę to wszystko mi jedno co się z tobą stanie.

Daleko na równinie, ostatni z woźniców okrążył słup. Pozostałe zaprzęgi już kierowały się w stronę mety. Na przedzie dwa białe konie ciągnęły okuty złotem rydwan, gdy się zbliżyły do mety, uprząż i lejce i zalśniły w słońcu. Woźnica z zapałem popędzał swe rumaki, a spod ich kopyt unosiła się chmara kurzu i piachu. Ludzie zgromadzeni wzdłuż wyścigowego toru zaczęli skandować imię: Hektor, Hektor, Hektor…

Deifobos pociągnął Parysa w stronę mety. A ten, zaskoczony, dał się prowadzić. Zaskoczyło go zainteresowanie ze strony trojańskiego królewicza. Trochę się obawiał, że przegapi własną walkę na pięści, ale skoro Hektor dopiero kończył wyścig, to kolejne zawody pewnie się jeszcze nie rozpoczęły.

Królewski rydwan minął metę. Tłum oszalał od wiwatów.

Z wozu zszedł młody mężczyzna, ciemnowłosy jak Deifobos i podobnie jak on niebieskooki. Jednak gdy się zbliżył, Parys dostrzegł, że błękit jego tęczówek jest dużo chłodniejszy niż u brata, którego spojrzenie przywodziło na myśl polne chabry. Hektor miał twarz napiętą, po czole spływały mu kropelki potu. Otarł je ręką i uśmiechnął się do widzów. A oni w podzięce za zwycięstwo i miłe powitanie, obsypali go polnymi kwiatami.

Deifobos uściskał brata.

W tym czasie jeden z wozów na równinie zahaczył o jakąś nierówność czy kamień, koło pękło i rozpadło się na dwie części, hamując konie w szaleńczym biegu. Woźnica, puściwszy lejce, wyleciał z rydwanu wprost na spierzchniętą, pokrytą udeptaną trawą ziemię. Kilka osób pobiegło w jego stronę. Ktoś opanował przestraszone zwierzęta. Młodzieniec wspomagany przez towarzyszy, stanął na własnych nogach.

Król uhonorował Hektora wieńcem, po czym wręczył mu w nagrodę wielki, ciężki trójnóg.

Chwilę potem herold ogłosił zawody pięściarskie. Wytyczono plac, wokół którego zaczęli gromadzić się ludzie. Parys podszedł bliżej i czekał aż go wywołają. Za nim podążył niezmordowany Deifobos.

– Właśnie mi powiedzieli, że tylko trzech zawodników zgłosiło się do walki – zagaił książę.

– Naprawdę? – Parys czuł, jak chłód przenika jego kości. Teraz nie był już taki pewny, że wygra, lecz przysiągł w duchu, że da z siebie wszystko, by wypaść jak najlepiej.

– I jeden z nich nie wystąpi – mówił dalej Deifobos – bo miał pecha w wyścigu rydwanów. Zleciał z wozu i zwichnął nadgarstek… szkoda, bo jest lepszy w walce na pięści, niż w powożeniu.

Parysowi zrobiło się żal chłopaka. Biedak, miał podwójnego pecha. Nie dość, że uszkodził rydwan i siebie, to jeszcze stracił szanse na udział w kolejnych zawodach.

– Może powinien dostać nagrodę pocieszenia?

– Nagrodę pocieszenia? – zapytał Hektor, który właśnie nadszedł od strony królewskiego podwyższenia. – To się da zrobić, podsunę ten pomysł ojcu.

Wtem Parys poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się. Za nim stał Agelaos, a dwa kroki dalej Lizys.

– Już czas, synu. Trzeba się przygotować.

Ojciec wyciągnął z torby wąski długi pasek z byczej skóry. Zrobił pętlę i nałożył ją na lewą dłoń Parysa. Okręcił mu rzemieniem każdy palec z osobna prócz wskazującego, a potem równomierne obwiązał wszystkie cztery razem. Gdy skończył, zaczepił rzemień o nadgarstek, owijał go zgrabnie aż doszedł do połowy przedramienia, a końcówkę wsunął pod zwoje.

– Daj drugą rękę.

Parys posłusznie wyciągnął dłoń przed siebie. Kątem okiem obserwował Hektora, któremu w przygotowaniach pomagał Deifobos. Serce tłukło mu się w piersi nieprzytomnie. Oblizał spierzchnięte od upału wargi, poprosił w myślach Afrodytę o wsparcie. Rozległo się wezwanie:

– Hektor i Aleksander! Ci dwaj odbędą dziś walkę na pięści! Niech zwycięży lepszy!

Hektor jako pierwszy wyszedł na plac. Parys podążył za nim. Stanęli naprzeciw siebie, a wokół nich zacieśniły się tłumy. W oddali, na podwyższeniu, siedziała rodzina królewska i czekała na rozpoczęcie walki.

Parys zacisnął pięści, pochylił się nieco do przodu i ugiął nogi w kolanach. Śledził ruch oczu Hektora i miał wrażenie, że tym razem nie odbija się w nich chłodny błękit lecz zimna stal. Przez chwilę krążyli wokół siebie, niczym dwa dzikie wilki walczące o przewodnictwo w stadzie.

Książę pierwszy wyprowadził cios. Uderzył prawą ręką, dla zmyłki spoglądając w przeciwną stronę. Parys usunął się w bok, dłoń Hektora ledwo musnęła jego policzek. Wśród zgromadzonych rozległy się pierwsze okrzyki zachęty. I już po chwili, cały tłum skandował rytmicznie:

– Hektor! Hektor! Hektor!

Parys rzucił się na przeciwnika. Zwarli się w mocnym uścisku, po czym odskoczyli od siebie na odległość ramienia. Zaczął się taniec, szybkie uderzenia, błyskawiczne uniki i bloki.

Pod naporem ciosów Hektora, Parys zaczął się cofać. Lekko skręcając, by nie wejść w oszalały z emocji tłum, osłaniał głowę lewą ręką. Prawą trzymał w pogotowiu, czekając na dogodną sposobność. Pot spływał mu po twarzy.

– Hektor! Hektor! Hektor!

Wrzask widowni ogłuszał go, utrudniał myślenie.

– Hektor! Hektor! Hektor!

Miał ochotę posłać tych wszystkich ludzi do Tartaru.

– Hektor! Hektor! Hektor!

Zamknął oczy, i wtedy usłyszał huk. Przytomność przywrócił mu parszywy ból w policzku. W ustach czuł metaliczny smak, gorąca ciecz pociekła mu po brodzie. Użył wszystkich swych sił, by utrzymać się na nogach.

– Hek-tor! Hek-tor!

Lekko zamroczony, dostrzegł za księciem przezroczystą zjawę, kobietę o boskiej urodzie. Afrodyta? – szepnął sam do siebie.Gdzieś w głowie usłyszał głos: Lewą ręką i od dołu!.Ujrzał niedużą lukę w osłonie przeciwnika. Poczuł jak rosną w nim siły, a w sercu wzbiera odwaga. Prawą pięść podniósł na wysokość twarzy, lewą wyprowadził potężny cios.

Hektor zachwiał się i jak kłoda padł na ziemię. Leżał nieruchomo na plecach, z rozwartych ust popłynęła ciemnoczerwona posoka.

Donośny wrzask tłumu nagle zafalował, potem powoli opadał, aż wszyscy widzowie, jeden po drugim, zamilkli. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie. Parys stał bezradnie. Rozglądał się wokół i nie miał pojęcia, co dalej robić. Czyżby wygrał?

Wtedy zbliżył się Agelaos, objął go ramieniem, a potem uściskał.

– Jestem z ciebie dumny, synu – powiedział, a w jego oczach zalśniły łzy.

Zaraz za nim zjawił si Lizys, życzliwie poklepał brata po plecach i pogratulował mu wygranej. Wspólnie zdjęli z młodzieńczych rąk skórzane rzemienie.

Jeden z sędziów pochylił się nad Hektorem. Drugi podszedł do Parysa, uniósł jego rękę w górę i obwieścił:

– Zwyciężył Aleksander!

Najpierw pojawiły się pierwsze nieśmiałe okrzyki, potem było ich coraz więcej, aż w końcu skandowali niemal wszyscy:

– A-lek-san-der! A-lek-san-der!

Wiwaty poniosły Parysa pod królewski tron. Gdy był już blisko, podniósł wzrok i spojrzał na Priama. Przez twarz władcy przebiegł cień zdumienia. Jego usta ściągnęły się w wąską, płaską kreskę. Szybko jednak opanował emocje i dał znak strażnikom, by przyprowadzili nagrodę. W międzyczasie uwieńczył czoło zwycięzcy. Siedząca obok Priama, królowa Hekabe obdarzyła młodzieńca życzliwym uśmiechem.

A stojący na placu herold ogłosił, że za chwilę rozpoczną się zawody w biegach.

Parys nie krył swej radości. Podrapał Glaukosa po szyi, po czym wyprowadził go poza tłum zgromadzonych ludzi. Ominął namioty z nagrodami, potem kramy z jedzeniem i pamiątkami. Przystanął dopiero wtedy, gdy po prawej stronie miał wysoki mur, a po lewej rozciągała się równina porośnięta soczysto-zieloną murawą. Glaukos ze stoickim spokojem zaczął skubać trawę.

Parys również poczuł głód, więc wyciągnął skibkę chleba z torby. Serce biło mu mocno, lecz tym razem ze szczęścia. Napił się wina z bukłaka i zaczął rozglądać się za wygodnym miejscem, gdzie mógłby usiąść, by się posilić. Nagle usłyszał chrząknięcie, chciał się odwrócić, lecz nie zdążył, ktoś schwycił go za chiton na piersiach i powalił na ziemię. Nadgryziona kromka chleba upadła na trawę.

Parys poczuł zimne ostrze miecza na szyi, a przed jego oczami pojawiła się wykrzywiona wściekłością twarz Hektora.

– Nie miałeś prawa mnie pokonać! – warknął książę. – Zabiję cię jak psa!

Zimny dreszcz przeszedł po plecach Parysa. Poruszył ustami, by się pomodlić do któregoś z bogów, lecz ze struchlałych warg nie wyszło nawet jedno słowo.

Nagle ciszę przeszył przeraźliwy krzyk:

– Hektorze, nie!

Przed nimi stanęła młodziutka dziewczyna w długiej, białej sukience. Jej drobną twarz spowijały jasno-brązowe loki, opadające kaskadami na ramiona.

– Idź stąd, Kasandro! – wysyczał książę.

Wtedy spomiędzy namiotów wynurzył się Agelaos. Biegł tak szybko, że ledwo łapał oddech.

– Książę, nie możesz… – wydyszał ostatkiem sił. – Deifobos powiadomił króla, zaraz będą tu straże!

– Aleksander jest naszym bratem. – Parys usłyszał cieniutki głosik Kasandry.

– To prawda – potwierdził Agelaos.

– Wszyscy kłamiecie! – krzyknął Hektor, a w jego oczach pojawił się obłęd. – Cofnąć się, bo poderżnę mu gardło szybciej, niż myślicie!

Parys zamknął oczy, pod powiekami czuł zbierające się łzy. Gdzieś blisko usłyszał dźwięki zwiastujące nadbiegających ludzi.

– Hektorze, odłóż broń! – krzyknął ktoś mocnym, nie uznającym sprzeciwu głosem.

Zimny miecz odsunął się od Parysowej szyi, silna dłoń puściła zmierzwiony na piersiach chiton. Chwilę później ktoś próbował dźwignąć go z ziemi. Gdy otworzył oczy, zobaczył nad sobą Agelaosa. Kilka kroków dalej stał król, a za nim Deifobos.

Hektor wciąż klęczał na ziemi, jego twarz spowijała purpura. Oddychał ciężko. Niepewnym wzrokiem spoglądał na władcę.

– Oni kłamią – wydusił z siebie łamiącym się głosem – że ten człowiek jest moim bratem.

Priam skrzyżował ręce na ramionach.

– Oni nie kłamią, Hektorze – odpowiedział z powagą w głosie. – To prawda, Parys jest moim synem.

***

Wieczorem, w pałacowym megaronie zebrała się rada. Król i królowa przedstawili zgromadzonym swego zaginionego przed laty syna. Wśród trojańskich arystokratów przeszedł szmer niedowierzania. Do tronu zbliżył się mężczyzna w średnim wieku, którego skronie przyprószone były siwizną.

– Królu – rzekł, po czym ledwo skłonił głowę. – Czy mogę w imieniu zgromadzonych poprosić o kilka wyjaśnień?

– Mów, Antenorze. – Priam wyraził zgodę.

Deifobos, stojący obok Parysa, pochylił ku niemu głowę.

– To szwagier naszej matki, a nasz wuj – szepnął. – Cwany wyga, nie lubię go.

Tymczasem Antenor rozpoczął swoją przemowę.

– Królu, królowo i wszyscy zgromadzeni, jak pamiętacie szesnaście lat dzięki wyroczni dowiedzieliśmy się, że ten oto Parys stanie zarzewiem, które doprowadzi do upadku Troi. Uznaliśmy wtedy wspólnie, że śmierć chłopca jest jedyną gwarancją ocalenia miasta. Do wykonania wyroku został zobowiązany obecny tu sali Agelaos…

Parys poczuł nagły przypływ gorąca, dziwna mgła przesłoniła mu oczy. Deifobos objął go ramieniem, po czym znów szepnął:

– Nie przejmuj się nim, to idiota…

Tymczasem Antenor mówił dalej.

– Agelaosie, chciałbym żebyś wyjaśnił nam, jakim cudem Parysowi udało się przeżyć. Czyżbyś zlekceważył powierzone ci przez radę zadanie?

Wywołany do odpowiedzi mężczyzna, wyszedł na środek sali. Ukłonił się przed królem i królową, po czym spojrzał na zgromadzonych. Na wymęczonej i pobladłej twarzy malował się smutek. Przez dłuższą chwilę milczał, w końcu rzekł:

– Królu, królowo, szanowni zgromadzeni… Wtedy… te szesnaście lat temu… nie byłem w stanie… sumienie nie pozwoliło mi… na to… bym wykonał osobiście zlecone mi zadanie. Zdecydowałem, że powierzę to bogom, niech oni zdecydują. Zaniosłem dzieciątko w góry… i tam je zostawiłem. Nie miało prawa przeżyć…

– Więc jakim cudem żyje? – zapytał Antenor.

– Po dziewięciu dniach wróciłem w tamto miejsce. Niemowlę miało się dobrze, a karmiła je swym mlekiem… niedźwiedzica. Uznałem to za znak od bogów, że dziecko ma żyć. Zabrałem je do swego domu i wychowałem jak własne. Król… i królowa… nie wiedzieli o mojej decyzji.

Wśród zgromadzonych podniosły się rozliczne szepty i głosy, lecz wszyscy przerzucali się uwagami tylko między sobą, nikt nie odważył się przemówić publicznie.

– Rozumiem – rzekł Antenor – i w tej sprawie sprzed lat nie mam więcej pytań. Jednak uważam, że powrót księcia jest dla nas ogromnym zagrożeniem. Powinniśmy zdecydować, co zrobić, by zapewnić bezpieczeństwo miastu.

Na środek sali wyszedł człowiek w ciemnej, długiej szacie. Pociągłą i wyniosłą twarz oplatała sieć bruzd i zmarszczek. Deifobos uprzedził Parysa, że to kapłan Kalchas, który ma zdolności wieszczenia.

Mężczyzna powitał zebranych, po czym powiedział:

– Upływ czasu nie zmienił słów wyroczni. Moim zdaniem, należy dokończyć to, czego nie zrobił Agelaos szesnaście lat temu! Jest to jedyne wyjście, by uratować życie mieszkańcom nie tylko naszego miasta, ale i wszystkich okolicznych wiosek. Książę musi umrzeć!

W megaronie zrobiło się cicho, jak przed burzą. Parys czuł na karku szybki oddech Deifobosa, a na ramionach jego dłonie, zaciskające się niczym kleszcze. Król podniósł się z tronu i stuknął trzykrotnie berłem o podłogę. Promieniał siłą i władzą.

– Dość tego! – Jego głos przebiegł po sali niczym dźwięk trąbki obwieszczającej bitwę. – Parys jest moim synem i nie zgadzam się na to, by ktokolwiek tknął go choćby palcem! Bogowie zdecydowali, że ma żyć, więc tak będzie. Nawet nie próbujcie przeciwstawić się ich i mojej woli! Zamykam temat, kończę naradę, a niezdecydowanym oświadczam, że podziemne lochy są gotowe na przyjęcie nowych skazańców.

Po tych słowach Priam podał rękę swej żonie, Hekabe. Królowa wstała i oboje skierowali się ku wyjściu. Szli dostojnie, z powagą wypisaną na twarzach, żegnani ukłonami przez swych poddanych.

***

Na drugi dzień, Parys obudził się w niedużej choć przytulnej, pałacowej komnacie. Ściany, zdobione kolorowymi freskami, przykuwały wzrok. Z okna rozciągał się widok na góry Ida. W samej izbie nie było zbyt wiele sprzętów. Oprócz łóżka, w kącie stał dębowy, okuty cyną i złotem kufer. Pod oknem Parys dostrzegł nieduży stół z dwoma rzeźbionymi krzesłami, nieco dalej, w cieniu majaczył się fotel, a obok niego nietknięta od lat, drewniana kołyska.

Widać było, że służący regularnie sprzątali ten pokój. Na stole leżała zaczęta kobieca robótka, materiał z rozpoczętym wyszywaniem i kolorowe nici.

Parys wstał, obmył się wodą z miedzianej miski, założył chiton, spojrzał w lustro i przeczesał palcami potargane od snu włosy. Nie pomyślał, żeby zabrać do Troi jakiś grzebień.

Nagle rozległo się pukanie, a drzwi skrzypnęły, jak widać zaniedbano oliwienie zawiasów. Parys odwrócił głowę, gdy jego oczy napotkały wzrok intruza, ręka machinalnie sięgnęła po zatknięty za pasem nóż. Po plecach popłynęła stróżka potu.

– Spokojnie! – Hektor wyciągnął przed siebie obie dłonie. – Nie mam broni i nie przyszedłem się bić. Chciałem cię poprosić o wybaczenie.

Parys położył dłoń na trzonku noża.

– Nie zbliżaj się – powiedział. – Możesz mówić, ale… stamtąd.

– Dobrze. – Hektor oparł się swobodnie o ścianę. – Nie wiem co mnie wczoraj napadło. – Spuścił wzrok i wbił go w ziemię. – Wstydzę się tego… i przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Obiecuję, że nigdy więcej nie podniosę na ciebie ręki. Od dziś możesz liczyć na mnie i na moją ochronę… w każdej sytuacji.

– Nie ty jeden, chciałeś mnie wczoraj zabić…

– Wiem o tym, Antenor i kapłani uważają, że zagrażasz Troi.

– A ty? Co o tym myślisz?

– Myślę, że to jakaś bzdura. Jeden młody chłopak nie jest w stanie zniszczyć całego miasta. Zresztą, nie wyglądasz na takiego, który chciałby to zrobić.

– Bo nie chcę – Parysowi wyrwało się z piersi westchnienie.

– Wiem o tym, król i królowa również. Nie martw się, nie damy cię skrzywdzić. Ojciec się cieszy z twojego powrotu, a matka jest bardzo uszczęśliwiona. Ona… nigdy cię nie zapomniała. Widzisz… ten pokój należał kiedyś do ciebie, a to… twoja kołyska. Spałeś w niej jako dziecko. Matka przychodziła tu co wieczór, czasem tkała, czasem wyszywała do późnej nocy… A czasem tylko siedziała i trzymała w rękach twoją poduszkę, tę co leży w kołysce.

Parys nie wiedział, co odpowiedzieć na te słowa. W okolicach serca pojawiło się przyjemne ciepło. Mimo to, odczuwał zagubienie. Jeszcze wczoraj rano jego życie wyglądało zupełnie inaczej. Miał ojca Agelaosa, brata bliźniaka i matkę w małej wiosce u podnóży Idy. Prowadził spokojne życie, niezmącone większymi troskami. A teraz? Co dalej? Co Ojnone i Koritosem? Co z tajemniczą Heleną?

Na jego ciało spłynął dziwny chłód. Czyżby przestrach na myśl o trzech boginiach i ich obietnicach?

– Hektorze, nie wiem co robić? – Podejmując ten temat, chciał odwrócić swoją uwagę od spraw, które go niepokoiły. – Mam żonę i… dziecko. Syna…

– Ty masz syna? I żonę? – Hektor zaśmiał się radośnie. – Naprawdę? No cóż, gratuluję! Przywieź ich tutaj, zamieszkacie razem w pałacu. Myślę, że rodzice się ucieszą.

– Tak myślisz?

– Oczywiście, nie powodu do niepokoju.

***

Dwa dni później Parys wrócił do swego domu w górskiej wiosce. Otworzył znajome drzwi, położył torbę na starym stole, który pamiętał jeszcze czasy ojca Agelaosa. Ojnone właśnie nakarmiła Koritosa. Małe, ruszające się zawiniątko odłożyła do kołyski.

– Witaj… – Ściągnęła ramiona i zacisnęła usta. Czyżby czuła się niezręcznie? – Jesteś głodny? Mam potrawkę z warzyw…

– Poproszę… – Parys usiadł przy stole. Wzrokiem śledził poruszającą się przy palenisku żonę. – Na pewno będzie bardzo smaczna…

Zapach podgrzewanej potrawy rozniósł się po izbie. Wszystko tu było takie szare, zwyczajne. Zupełnie jakby wrócił ze świata baśni do codziennego, prostego życia.

– Musimy porozmawiać. – Przysunął do siebie miskę z parującą potrawą, którą przed chwilą postawiła przed nim Ojnone. – Odkąd pojechałem na igrzyska, wiele się zmieniło…

– Wiem. – Dziewczyna siadła naprzeciw niego i podparła rękoma podbródek. – Agelaos mi wczoraj wszystko opowiedział. Myślałam, że już tu nie wrócisz…

– Przyjechałem, ale tylko na chwilę. Chciałbym was zabrać ze sobą do Troi.

Ojnone złożyła dłonie płasko na stole.

– Nie. – Pokręciła głową, a w jej oczach zapaliły się groźne błyski.

– Dlaczego, nie?

– Mój dom jest tutaj, wśród łąk, gór i lasów. Nie widzę siebie w pałacu. Mieszkać tam, to dać się związać! Nie pozwolę… odebrać sobie wolności.

– Zrozum, Troja to nowe możliwości! Tam jestem w stanie ci dać dużo więcej, niż tutaj! Piękne suknie, ozdoby, wykwintne jedzenie… Nie będziesz musiała prać, gotować, a nasz syn otrzyma dobre wykształcenie.

– Nie chcę błyskotek! Tu mam swoje zioła, mikstury i maści… i ludzi, których leczę, gdy zajdzie potrzeba. Zresztą… ile to potrwa?

– Co potrwa?

– Nasze wspólne życie… tam. Myślisz, że nie wiem o twoich wizjach, o boginiach i… Helenie? Nocami gadasz przez sen, sam do siebie lub… do Afrodyty.

– To tylko… sny.

– Nie tylko, Parysie… Skoro już teraz okazało się, że nie jesteś tym, za kogo cię uważano, to co będzie za rok, za dwa? Może tam, w wielkim świecie, spotkasz kiedyś tę… swoją wyśnioną Helenę. I co wtedy ze mną, z Koritosem? Posłuchaj mnie… jeśli mamy być razem, to musisz zapomnieć o Troi, o swoim pochodzeniu. Musisz być tym, kim dotychczas byłeś. Tylko tutaj… możemy zbudować coś razem.

Parys zamieszał łyżką w misce. Potrawka zrobiła się dziwnie gorzka, choć to pewnie na jego relację z Ojnone padł cień. I życie straciło smak.

– Nie zostanę w tej wiosce – odpowiedział. – Nie po tym, czego w ostatnich dniach doświadczyłem. Los odebrał mi wszystko, a ja chcę to odzyskać. Matkę, ojca, braci, pozycję społeczną. Czuję… że moje miejsce jest tam, nie tutaj. I miałem nadzieję, że będziemy to wszystko dzielić razem.

Koritos zakwilił, Parys wstał i zajrzał do synka. Maleńkie usteczka wygięły w podkówkę, a błękitnych oczkach czaił się smutek. Książę wyjął dziecię z kołyski i przytulił. Drobna dziecięca piąsteczka zacisnęła się na jego chitonie.

– Parysie, dopóki nie znajdziesz sobie innej kobiety, zawsze możesz wrócić. Będę na ciebie na czekać. Jeśli… pokochasz inną, to lepiej z nią zostań i nie pokazuj mi się na oczy. Decyzja należy do ciebie, sam najlepiej wiesz, czego chcesz…