I
Niebo było czerwone, a świątynia stała tam, gdzie zawsze. Słońce powoli kryło się za horyzontem, zwiastując zmierzch. Góra o Trzech Szczytach czerwieniła się krwawo w jego ostatnich promieniach.
– Paskudnie tu – burknął Vivarion Iquanas, wyciągając z sakwy koc i krzesiwo.
– A czego się spodziewałeś? – Szaman Ardaruk rzucił na ziemię naręcze gałęzi poczerniałych i ogołoconych z liści. Martwych jak wszystko dookoła. – Gorącego powitania, kobiet i wina?
Iquanas wzruszył ramionami.
– Wśród tych ruin pewnie i wino by się znalazło…
– To poszukajmy. – Ardaruk skierował się w stronę najbliższego domu, a właściwie szczątków, które po nim pozostały: nagich murów, kamieni i sprzętów codziennego użytku, porzuconych onegdaj przez właścicieli.
Iquanas uniósł kąciki warg w ledwo dostrzegalnym uśmiechu.
– Później, najpierw zadanie – powiedział, lecz młody trolański szaman już go nie słyszał. Zniknął za rogiem zniszczonego domostwa.
***
Przyjechali tu, żeby wypełnić obowiązek, prosty rytuał, który ich zgromadzenie, uznane za nielegalne, a przez wielu za nieistniejące – przeprowadzało od wieków raz na pięćdziesiąt lat. Rytuał, o jakim nie miały pojęcia oficjalne władze Pięciu Państw i Pięciu Ras. Otrzymali instrukcje, takie same jak ich poprzednicy, mapę świątynnych podziemi i kilka zaklęć pieczętujących. To miało być rutynowe posunięcie, zapewniające bezpieczeństwo ich światu. Nie przewidywali żadnych zagrożeń. Zresztą od setek lat nie wydarzyło się tutaj nic nieprzewidzianego.
Iquanas podniósł ze spalonej na popiół ziemi poskręcany, wysuszony kawałek drewna. Fragment gałęzi, która kiedyś rosła przy pniu jakiegoś drzewa. – Smok czy pegaz? – zapytał. Włożył znalezisko do sakwy z myślą, że gdy wróci do domu, wyrzeźbi zabawkę dla syna.
– Mamy problem! – usłyszał nagle.
Stał przy nim Ardaruk, który nie wiadomo kiedy wrócił z poszukiwań.
– Spójrz na ten siwy dym! – mówił, wskazując w kierunku świątynnych murów.
Dym nie był prawdziwym dymem i nie miał prawa się tu pojawić. Obaj o tym wiedzieli. Ostatnie krwawe promienie musnęły grzbiet Góry o Trzech Szczytach, po czym rozpłynęły się w nadchodzących ciemnościach. Iquanas wstał. Odruchowo zacisnął dłoń na artefakcie, niedużym sztylecie ze srebra, naznaczonym magią ochronną w Katedrze Cywilizacji.
– Zostań – rzekł krótko. – Wspieraj mnie z zewnątrz.
– Pójdę z tobą – odpowiedział Ardaruk.
– Nie tym razem.
II
Vivarion Iquanas wyszeptał słowa zaklęcia, drzwi wiodące do przedsionka świątyni zaskrzypiały głucho. Ostrze artefaktu lekko zadrżało, wydając z siebie ledwie słyszalny, wibrujący dźwięk. Wewnątrz budynku było ciemno i zimno. W powietrzu unosił się pył drażniący nozdrza. Iquanas znał na pamięć rozkład świątynnych korytarzy, wiedział w które drzwi lepiej nie wchodzić. Nie potrzebował mapy, zresztą w tych ciemnościach nie odczytałby nawet jednego znaku. Zostawił ją Ardarukowi, który miał pilnować trasy i w razie czego zawrócić go z błędnie obranej drogi.
– Jesteś tam? – usłyszał w myślach głos młodego szamana.
– Jeszcze żyję – odpowiedział i ruszył raźno przed siebie.
– Dym masz z lewej – kontynuował Ardaruk.
Trolański szaman posiadał umiejętność widzenia rzeczy, które teoretycznie były poza zasięgiem jego wzroku. Rozmawiał z duchami skał i roślin, potrafił wślizgiwać się w umysły istot żywych i prowadzić z nimi telepatyczne rozmowy. To był dar, nad którym uczył się panować od wielu lat.
***
Przedzierając się przez ciemne korytarze, Iquanas znów przypomniał sobie o synu, ośmioletnim Mario. Już czas żeby chłopak uczył się miecza, pomyślał. Czuł lodowaty chłód w sobie i na zewnątrz. Przez jego ciało przebiegło lekkie drżenie. Nie wiedział skąd się wzięło. Oby tylko dotrzeć do sarkofagu. Potem będzie już z górki.
– Idziesz w złą stronę! – Głos szamana wyrwał go z wewnętrznego skupienia.
– Jest dobrze, skręciłem w lewo, zaraz będzie zejście w dół i komora główna.
– Błądzisz! Wróć i skręć w przeciwną stronę. Tu nie ma schodów.
Iquanas zatrzymał się i wytężył wzrok. Zejście w dół niewyraźnie majaczyło się przed jego oczami. Słabo widoczne, ale jednak tam było. Podszedł bliżej, po czym prawą stopą namacał pierwszy stopień.
– Zawracaj! – usłyszał w myślach.
Poczuł zimne kropelki potu na czole. Nie odpowiedział. Trzymając się ściany, zaczął schodzić w dół. Głos szamana jeszcze przez chwilę szumiał mu w głowie, by przejść w dziwny syk, a potem w uporczywy, wibrujący dźwięk, wbijający się w czaszkę niczym ostry, stalowy szpikulec. Miał wrażenie, ze za chwilę rozsadzi mu mózg. Zacisnął zęby, po czym pchnął drzwi wiodące do sali głównej. Zobaczył zarys stojącego pośrodku sarkofagu. Wciągnął w panice powietrze w płuca, postąpił do przodu i zachwiał się. Poczuł silny ból w klatce piersiowej.
– Nie powstrzymasz mnie – rzekł cicho.
Z trudem posuwał się w kierunku środka sali. Myślał tylko o jednym, żeby zdążyć zanim ta dzika, bezmyślna siła rozhula się na dobre. Jeszcze tylko kawałek, dwa kroki, jeden… Dotarł do wielkiego, kamiennego sarkofagu i osunął się na jego zewnętrzną pokrywę. Ostatkiem sił położył artefakt na wieku i wyszeptał słowa zaklęcia pieczętującego.
III
Ardaruk stał przed świątynią, próbując nawiązać przerwane połączenie. Ostatnie słowa jakie zdołał przesłać Iquanasowi brzmiały: „Dym masz z lewej”. Potem nić łącząca ich umysły została przerwana. Szaman wpatrywał się w gęsty siwy dym i w mapę, którą trzymał w dłoniach. Co chwilę wysyłał telepatycznie pytania i sygnały, jednak te pozostały bez odpowiedzi. Mobilizował wszystkie swoje siły i umiejętności próbując namierzyć Iquanasa w podziemnych korytarzach. Wciąż bez skutku.
– Hej! Jesteś tam?
– Vivarionie, odezwij się.
Gdy jego działania okazały się bezskuteczne, zdecydował się podążyć za towarzyszem. Szybkim krokiem ruszył ku przysłoniętym dymem drzwiom świątyni. I wtedy siwa mgła zaczęła rzednąć, powoli rozpływała się w powietrzu odkrywając stare, zimne mury. Jednocześnie coś odblokowało połączenie.
– Zrobione. – Głos Iquanasa był słaby, ledwo słyszalny, jakby docierał do niego z zaświatów.
– Gdzie jesteś? Co się do diabła dzieje?
Znów nie było odpowiedzi. Ardaruk przyspieszył. Wpadł do budynku; jego trolańskie oczy natychmiast przystosowały się do widzenia w ciemnościach. Przebiegł kilka korytarzy i skierował się ku schodom w dół. Wtedy znów poczuł obecność Iquanasa i jakby z trudem przedarł się do niego szept:
– Zaopiekuj się Mariem.
Słowa wybrzmiały i umilkły, a wokół zapanowała głucha cisza.
Połączenie zostało stracone.
Na zawsze.
*** One-shot z serii „Migawki ze Świata Pentagramu”.