W pierwszej części tekstu opiszę moje pierwsze spotkanie z Instagramem i wrażenie jakie na mnie wywarł, zaś w drugiej przedstawię kilka porad dotyczących obsługi owej platformy oraz sposoby radzenia sobie z jej pewnymi dziwactwami. Bo nie taki Instagram prosty jak się wydaje, ma swoje czarne dziury i dziwne sprawy. Dowiedziałam się o nich całkiem przypadkowo, szukając w różnych miejscach informacji o tym jak radzić sobie z ową platformą i jakich rzeczy… unikać.
Najpierw… wrażenia.
Intagram? Pinterest? Phi, to kultura obrazkowa!
Przez wiele lat szerokim łukiem omijałam platformy typu Instagram czy Pinterest. I w związku z rosnącą rolą tych właśnie mediów społecznościowych, często powtarzałam córce, że czasy kultury obrazkowej już dawno przeminęły ponieważ ich świetność przypadła na prehistoryczną epokę malarstwa jaskiniowego i rytów naskalnych. No… ewentualnie na okres pisma hieroglificznego w starożytnym Egipcie, wymagającego znajomości około 700 znaków… co sprawiało, że w rezultacie obrazki wcale nie tak łatwo dały się odczytać i poddać człowieczemu zrozumieniu. Wręcz przeciwnie, w wielu sytuacjach nauka sztuki pisania była trudniejsza niż obecnie…
A to doprowadziło mnie do konkluzji, że skoro teraz mamy pismo alfabetyczne, łatwe do opanowania, czytanie nie powinno już przysparzać aż takich problemów jak kiedyś. Dlatego czytajmy, póki możemy, póki oczy na to pozwolą! Zanim, tfu tfu odpukać, dopadną nas jaskra czy zaćma, tym bardziej, że kolejki do specjalistów na NFZ są o wiele dłuższe, niż te w PRL-u po papier toaletowy.
Reasumując, czyli idąc za powyższym tokiem rozumowania, uznałam Instagram czy Pinterest za jakoweś totalnie niezrozumiałe dla mnie twory, które nie wiadomo do czego służą.
Bo po co komu zdjęcie cudzego obiadu czy czyjejś postaci na tle właśnie zakupionej lub cudzej, wypatrzonej na spacerze wypasionej fury? Jaki sens mają foteczki idealne, trzaśnięte na jedynym wysprzątanym skraweczku chałupy, pokazujące jaką to cukierkową rodzinę ma właściciel profilu? Tak, tak… i że ma mieszkanie urządzone w taki sposób, że choćbyś człowieku własne wylizywał codziennie od rana do wieczora, to takiego standardu nigdy nie osiągniesz…
Chęć zrozumienia społecznościowego fenomenu powoduje, że zaczynasz rozważać opcje, których dotychczas nie brałeś pod uwagę…
I choć wcześniej próbowałeś wmawiać sobie, że takie platformy ze zdjęciami są zupełnie niepotrzebne, to w końcu dochodzisz do wniosku, że nie ma sensu dłużej zaklinać rzeczywistości. W związku z tym, po długiej walce z samym sobą uznajesz, że fotografie – których sensu nie potrafisz rozeznać – zyskiwały i nadal zyskują ogromne ilości polubień na Instagramie i w innych mediach społecznościowych. A to oznacza, że jest na nie dość spore… zapotrzebowanie. I basta!
Hmmm… W rezultacie zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak? Może jakowyś autyzm społeczny mnie dopadł? Taki, co objawia się totalnym brakiem zrozumienia najmodniejszych trendów… Bo owszem, jak najbardziej przemawia do mnie zdjęcie obiadu opatrzone dokładnym opisem jego wykonania. W tym przypadku fotografię uznaje za uzasadnioną. Im bardziej apetycznie i zdrowo wygląda przedstawiony obiad, tym bardziej zachęca do konkretnego działania. Daje jakiś wzorzec, który można z korzyścią dla siebie powtórzyć. Natomiast sama, obleśnie goła (czyli bez tekstu) fota takiej lazanii i soku pomarańczowego jest w stanie wywołać u mnie najwyżej ślinotok czy niepotrzebny atak apetytu, a poza tym nic więcej…
I tak sobie debatowałam nad słusznością pewnych zjawisk aż do momentu, gdy odkryłam własną niszę na Instagramie. Poglądowe przeglądanie wielu zdjęć spowodowało, że natknęłam się na fotografie rysunków oraz innych prac plastycznych i rękodzielniczych internautów. I wreszcie, ku własnemu zdziwieniu znalazłam coś dla siebie, coś co miało dla mnie konkretny sens. W rezultacie wpadłam jak śliwka w kompot i stałam się fanką artystycznej części Instagrama. A jednocześnie zrozumiałam, że…
… zrozumieć i polubić dane zjawisko można również wtedy, gdy znajdzie się w nim coś dla siebie, coś co będzie pociągać, a w wielu przypadkach nawet i zachwycać.
I nie ma co roztrząsać tematu zbyt długo. Jednemu podobają się fotografie obiadów, które być może zainspirują go do odszukania konkretnego przepisu i zabawienia się w mistrza kuchni. Drugiego kręcą zdjęcia podróżnicze, a trzeciego projekty wnętrz. Najważniejsze by każdy znalazł coś dla siebie, zaś całą resztę można spokojnie pominąć.
Muszę jednak przyznać, że do dziś onieśmielają mnie Instagramowe profile, których tematyką są prywatne zdarzenia i sytuacje. To takie miejsca, gdzie można znaleźć zdjęcia czyichś dzieci, mężów, babć, ciotek, spotkań rodzinnych czy imprez urządzanych dla znajomych. Gdzie można zobaczyć cudzego potomka upaćkanego po pachy zupką (gorzej gdy kupką) czy jakąś matkę z córką opalające się na plaży i kogoś obcego w tle, zajadającego się pączkiem… I to wszystko… udostępnione publicznie. Czuję się wtedy, jakbym wchodziła w intymność nie tylko nieznanego mi właściciela profilu ale i wielu innych osób z nim związanych. Szczególnie dzieci czy przypadkowych przechodniów.
No cóż, są ludzie, którym to się podoba, są tacy, który czują się dziwnie. Każdy ma jakieś swoje osobiste preferencje. Zresztą, jeden odsłoni się na Instagramie poprzez liczne zdjęcia, inny na blogu poprzez teksty. Czasem trudno powiedzieć, który z nich pokaże więcej… I tym akcentem zakończę pierwszą część wpisu, by spokojnie i gładko przejść do drugiej. A w niej…
Dziwne sprawy Instagrama czyli porad garść…
1. Shadow ban
Można go dostać za nieprzestrzeganie zasad publikacji na Instagramie, czyli na przykład za używanie niedozwolonych hasztagów czy przekraczanie limitów Instagrama. Prowadzi on do zmniejszenia zasięgu publikowanych postów, sprawia, że pod użytymi hasztagami nie widać naszych zdjęć.
Jak sprawdzić czy mamy shadow bana? Należy użyć w opisie zdjęcia mniej popularnego hasztaga, zawierającego około 100 tysięcy zdjęć. W przypadku mniej popularnych hasztagów fotografie są wolniej dodawane, przez co nasz post znajduje się na samym początku dużo dłużej, nie znika w nawale innych. Potem trzeba się wylogować i otworzyć wyszukiwarkę w trybie incognito, po czym włączyć Instagram i pod użytym wcześniej hasztagiem poszukać naszego zdjęcia. Jeśli je znajdziemy, wszystko jest w najlepszym porządku.
2. Limity Instagrama
– liczba hasztagów pod zdjęciem – 30;
– liczba komentarzy u innych – 60 w ciągu godziny;
– liczba polubień zdjęć u innych – 60 w ciągu godziny;
– liczba obserwowanych profili – zaleca się dodawanie do obserwowanych około 20 czy 30 profili na godzinę, tak do 40. Przekroczenie 60 w ciągu godziny może spowodować blokadę czasową, która uniemożliwi obserwowanie kolejnych osób. Maksymalnie można zaobserwować 7500 profli;
– liczba znaków w opisie – 1220 (razem z hasztagami i spacjami). Przy czym warto pamiętać, że Instagram lubi dłuższe opisy przy zdjęciach, zaś z obserwującymi różnie bywa. Jedni wolą dłuższe, inni krótsze.
3. Hasztagi Instagrama
Warto sprawdzić czy hasztag, którego mamy zamiar użyć nie znajduje się na liście zakazanych. Teoretycznie zakazane są hasztagi nawołujące do rasizmu, przemocy, mowy nienawiści oraz pornografii. Należy jednak uważać, gdyż łatwo można się naciąć stosując z pozoru niewinne słowa, takie jak: books czy woman. Listę zakazanych hasztagów znajdziecie korzystając z wyszukiwarki. Warto sprawdzać co jakiś czas nawet używane i sprawdzone już wcześniej słowa, gdyż niedozwolone frazy zmieniają się z czasem, jedne są dodawane, inne usuwane.
4. Obsługa Instagrama z komputera
Czy się da? Sprawa jest prosta, najpierw otwieramy w przeglądarce Instagram i logujemy się, potem klikając prawy przycisk myszki rozwijamy menu z którego wybieramy opcję „zbadaj element”. Otwiera nam się okno html, zajmujące dolną część monitora. Przechodzimy w tryb reponsywny, klikając ikonkę telefonu w prawej części górnego paska. Pojawia nam się podgląd instagrama jak na telefonie. Gdzieś w górnej części ekranu będzie możliwość zmiany urządzenia, tam wybieramy któregoś z iPhone, po czym na zakończenie KONIECZNIE odświeżamy stronę.
5. Konto zwykłe publiczne czy firmowe?
Ano właśnie… jakie założyć, jakie lepiej mieć? Które z nich jest bardziej opłacalne. I tu powiem, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Konto firmowe ma więcej możliwości, np. dość rozbudowane statystyki niedostępne dla kont publicznych, możliwość wykupienia reklamy konkretnego zdjęcia czy udostępnienia numeru telefonu, adresu e-mail i lokalizacji. Plusem konta publicznego jest to, że ma ono zauważalnie większe zasięgi niż firmowe.
Wybór zależy od tego, do czego używamy naszego konta na Instagramie. Jeśli jest to wizytówka naszej działającej już prężnie firmy, wtedy przydadzą się statystyki w celu ustalania konkretnych strategii oraz możliwość wykupywania sponsorowanych postów. Przyda się również możliwość zamieszczenia w profilu adresu e-mail czy numeru telefonu by utrzymać kontakt z klientami. Natomiast jeśli nie jest to konto firmowe lub jeśli firma dopiero startuje i nie mamy jeszcze zasobów finansowych przeznaczonych na reklamy, wtedy lepiej założyć konto publiczne i skupić się na jego rozwijaniu.