Podsumowanie roku, plany sylwestrowe i… „Szalone nożyczki”

Podsumowanie roku, plany sylwestrowe i… „Szalone nożyczki”

No to… zaczynamy!

Jak zwykle próbuję trzymać kilka srok za ogon, w związku z tym tematami dzisiejszego wpisu będą: podsumowanie roku, plany sylwestrowe oraz niewspomniane w tytule kolejne wnioski z planowania tygodniowego. Do tego dorzucę, niczym grzybki do bigosu, refleksję na temat spektaklu „Szalone nożyczki”, który miałam okazję obejrzeć w sobotę, 29 grudnia. Mam nadzieję, że wszystko to – zmiksowane razem – będzie w miarę strawne i zdatne do spożycia, czyli przeczytania…

Podsumowanie roku

W roku 2018 pracowałam przede wszystkim nad poczuciem własnej wartości, która przez wiele lat oscylowała w okolicach zera. Wciąż czułam się niewystarczająco dobra, by spełniać własne marzenia. Praca nad sobą i odczuwanymi emocjami doprowadziła mnie do wewnętrznej zgody na osobiste niedoskonałości i w rezultacie zaowocowała narodzinami tego bloga.

Nauczyłam się też dostrzegać piękno w codziennym życiu, w tym co szare, powtarzalne i często żmudne. Zauważyłam, że gdy człowiek postanowi tchnąć swego ducha w niezbyt ciekawą pracę czy obowiązki, zaczynają one nabierać zupełnie innych kolorów. Bo tak naprawdę wszystko zależy od naszego podejścia. Nie trzeba wyjeżdżać na Karaiby ani wygrać w totka, by móc się cieszyć własnym życiem. Od nas zależy czy zobaczymy w codzienności kierat czy przygodę.

Ponadto, odważyłam się zmieniać to co mogę zmienić i w związku z tym, gdy coś jest w zasięgu moich możliwości i moich działań – odrzucam poczucie skromności czy chęć jeszcze większego zasłużenia na daną rzecz. W konsekwencji biorę to, co pragnę wziąć. Przy okazji zaakceptowałam fakt, że niektóre rzeczy z różnych powodów będą dla mnie nieosiągalne i dlatego zdecydowałam się poświęcić najwięcej uwagi temu, co jest w zakresie moich możliwości. I powiem Wam szczerze, że podjęciu wyżej opisanych decyzji, oraz po wdrożeniu ich w życie, poczułam się dużo lepiej. Tak, że jeśli ktoś tego nie robi, a chciałby spróbować – polecam.

Planowanie tygodniowe, wniosków i informacji ciąg dalszy…

O tym, dlaczego postanowiłam wypróbować planowanie tygodniowe, jak w ogóle do tego doszło i na czym ono polega, napisałam tutaj:

Jak zwiększyć poczucie własnej skuteczności?

Natomiast dziś zrobię małe podsumowanie i w związku z tym wypunktuję wszystkie pozytywy, które zauważyłam:

  • Większa skuteczność działania wynikająca z tego, że nie zaprzątam sobie głowy tym, że coś miałam zaplanowane na dany dzień czy godzinę i tego nie zrobiłam. Odpadło poczucie winy, pojawiła się chęć wdrażania w życie kolejnych planów. W konsekwencji tego co opisałam powyżej – wszystkie obowiązki zostały zrealizowane, a dodatkowo na blogu w grudniu pojawiła się całkiem pokaźna liczba notek…
  • Zaskoczenie, że potrafię tyle rzeczy zrobić w ciągu tygodnia, gdy wreszcie przestaję się czepiać sama siebie.
  • Większy luz w podejmowaniu decyzji dotyczących tego, co zrobię w danym dniu. Oczywiście to nie dotyczy rzeczy terminowych, priorytetowych, które zawsze sa na pierwszym miejscu.
  • Brak poczucia gonienia w piętkę. Planuję, że w danym tygodniu zrobię coś, co terminowo wypada na przykład za dwa tygodnie. W ciągu najbliższych siedmiu dni zazwyczaj bez problemu znajduję na to czas, zawsze przychodzi ta chwila, kiedy zwyczajnie mi się chce. Przez to wiele spraw ogarniam przed planowanym czasem.
  • Wewnętrzny spokój i gratisowo większa pomysłowość, nowe inspiracje. Tak jakby wraz z wyluzowaniem otworzyły się pewne drzwi w umyśle, dopuszczając do niego więcej świeżego powietrza, a właściwie to tchnienia, natchnienia, i tak dalej…

No cóż, póki co w planowaniu tygodniowym dostrzegam same plusy…

…i dlatego będę testować je dalej. Za jakiś napiszę czy wytrwałam oraz jak to u mnie dalej wygląda. W 2019 roku będę planować w kalendarzu, który dostałam od przyjaciółki, a który wygląda tak:

Plany sylwestrowe

Jeszcze w październiku, postanowiliśmy wraz z mężem obejrzeć w kieleckim teatrze im. Stefana Żeromskiego spektakl pod tytułem „Szalone nożyczki”. Bilety można było nabyć przez internet, w związku z tym weszliśmy na stronę teatru tylko po to, żeby ze zdziwieniem stwierdzić, że większość biletów na seanse – na najbliższe prawie dwa miesiące – została wykupiona! Na planszy do rezerwacji – w każdą sobotę i niedzielę – zostały już tylko nieliczne miejsca w ostatnich rzędach.

Niestety, ze względu na mój niedosłuch, pójście do teatru i siedzenie na samym końcu nie ma najmniejszego sensu. Jedyna opcja to miejsca w pierwszym lub drugim rzędzie, bo tylko tam głos aktorów do mnie dociera, a poza tym mam możliwość patrzenia na twarze i wspomagania się czytaniem z ust.

Okazało się, że bilety na moich warunkach możemy kupić najwcześniej na 29 grudnia, a był dopiero początek października! Mąż chwilę podumał, po czym zapytał:

– A może by tak seans sylwestrowy z lampką szampana?

Propozycja była dość kusząca, jednak po krótkim namyśle zdecydowałam, że wolę iść do teatru w sobotę, a Sylwestra spędzić w domu z mężem, wczesno-nastoletnim dzieciątkiem i bratem jako gościem. Wieczorem wybierzemy na spacer, potem zagramy w planszówki, posmakujemy przygotowanego wcześniej jedzenia, napijemy się wina i wspólnie dotrwamy do północy.

W wyniku tej decyzji, spektakl już obejrzałam i dlatego mogę się podzielić swoimi refleksjami. Proszę Państwa, kurtyna! Oto…

… „Szalone nożyczki”!

Co to za sztuka? „Szalone nożyczki” zostały napisane przez Niemca Paula Pörtnera w 1963 roku i wtedy były mroczną w swej wymowie psychodramą. Dopiero w 1976 roku amerykański producent teatralny, Bruce Jordan, przekształcił spektakl w komedię kryminalną. Od tego czasu „Szalone nożyczki” były grane w wielu teatrach na świecie, a ich popularność nadal jest bardzo duża. I tu nasuwa się pytanie: co powoduje, że sztuka mimo upływu lat cieszy się tak ogromnym powodzeniem? No właśnie…

Zacznijmy od fabuły spektaklu, w której o dziwo nie ma niczego zaskakującego. Mistrz fryzjerski o dość sugestywnym nazwisku, pan Antoni Wzięty, od ładnych paru lat wynajmuje pomieszczenie – w którym prowadzi swój salon – od ekscentrycznej pianistki Izabeli Richter. Pewnego dnia, owa pani zostaje zamordowana w swoim mieszkaniu. W celu uzyskania dokładniejszego obrazu dodajmy, że jej gniazdko znajduje się bezpośrednio nad salonem Antoniego. Do akcji wkracza policja oraz… widzowie w roli detektywów. Całkiem zwyczajny z początku spektakl, przeradza się w sztukę interaktywną. I wtedy, zarówno na scenie, jak i na widowni… zaczyna się dziać coś niesamowitego.

Kieleckie przedstawienie w reżyserii Jerzego Bończaka, od dnia premiery, czyli 9 października przyciąga rzesze teatromanów. My byliśmy na spektaklu w ostatnią sobotę grudnia i widownia niemal pękała w szwach. Wyszliśmy zachwyceni, zresztą były ku temu powody… Aktorzy z niesamowitym zaangażowaniem odegrali swoje role, zaś publiczność reagowała żywo i spontanicznie. Kto zabił panią Richter? Tu puszczę Wam oko i nie zdradzę tajemnicy. Udajcie się na spektakl, grany nie tylko w Kielcach, ale i w kilku innych miastach w Polsce i sami zobaczcie.

Mnie osobiście ujęła jedna rzecz,

a mianowicie aktorzy w taki sposób rozmawiali z widzami, komentując ich wypowiedzi, że ja jako osoba słabosłysząca nie miałam problemu ze zrozumieniem co się dzieje i w jakim kierunku posuwa się akcja. Za to – ode mnie prywatnie – ogromne brawa!

Na zakończenie, jako ciekawostkę podam…

…że „Szalone nożyczki” są najdłużej graną sztuką w Ameryce i z tego powodu zostały wpisane do Księgi Guinnesa.

I to by było na tyle…

Kończy się notka, kończy się rok 2018. Czytelnikom, którzy dotarli na te peryferie internetu, czyli na karty mojego bloga życzę udanego Sylwestra czy to w domu, czy poza domem oraz wszystkiego najlepszego w Nowym 2019 roku! Niech się spełnią Wasze marzenia, niech się rodzi i wzmacnia w Was siła zdolna góry przenosić, wspierająca realizację Waszych najwspanialszych celów i planów. Do siego roku!

4 Comments

  1. Bardzo ładny wpis. Ciekawy i różnorodny. Znów powracasz tu do nowego sposobu planowania (już gdzieś na Twojej stronie o tym szczegółowo napisałaś). Może i ja spróbuję czegoś podobnego? U mnie żadne planowanie nie wychodzi, nie sprawdza się. Zawsze coś mi przeszkodzi. Nawet przymyka mi gdzieś takie przeświadczenie, że jak już sobie coś postanowię, to na pewno tego nie zrobię! Ale zastanowię się (w końcu) nad tygodniowym planowaniem, jaki proponujesz.
    Iva Kalina

    1. Liściem na wietrze pisane

      Dziękuję. 🙂 Jeśli chodzi o planowanie to ja też od zawsze miałam z nim problemy, postanowienia w moim przypadku nigdy nie działały. Wolę luźne założenia i cele, ale bez punktowania, że w danym dniu to muszę na 100 procent zrobić tyle i tyle, bo wtedy wiem, że to może nie wypalić. Najlepsze dla mnie jest planowanie tygodniowe, ale bez spinania się, przymusu i nastawienia na to, że bezwzględnie zrobię wszystko, co zaplanowałam. Zachęcam Cię do spróbowania takiego podejścia, choć uważam, że każdy sam musi przetestować, co mu najbardziej odpowiada i skupić się przede wszystkim na własnych potrzebach.

Comments are closed.